sobota, 27 września 2014

Rozdział 10

Kolejne dni października przeminęły jak z procy. Nadszedł jedenasty miesiąc roku, a wraz z nim chłodne dni i noce. I to bardzo, ponieważ już 23 listopada spadł pierwszy śnieg.
-Ciociu, ciociu! Patrz! - mały Alex zawołał z salonu. Wstałam od swojego biurka i pomaszerowałam do salonu, gdzie maluch stał przy oknie balkonowym i spoglądał na ogród. Odsunęłam bardziej firankę, po czym ukucnęłam za jego plecami. - Śnieg pada! - cieszył się niesamowicie bardzo. Kocha tą porę roku i uwielbia bawić się w białym puchu. Lepić bałwany, rzucać śnieżkami oraz robić aniołki. Przy tym jest zadowolony, jak nigdy. Skoro zaczął padać śnieg, to znaczy, że powoli zaczynać będzie się świąteczna atmosfera. Kupowanie składników na dwanaście potraw świątecznych, prezentów, wyjazdy rodzinne, dekorowanie domów w środku, jak i na zewnątrz. Mam nadzieję, że Harry i Niall nie spalą w całej okolicy bezpieczników, podłączając kolorowe światełka, które mają wisieć na dachu...
-Czy wy to widzicie?! - krzyknęła Rose, zbiegając z góry, prawie potykając się o własne nogi. - Śnieg pada! - była cała uradowana z tego powodu. Tak, jak jej syn, uwielbia zimę. Od jakiegoś czasu, bo gdy miała piętnaście, czy tam szesnaście lat, nienawidziła tej pory roku. Wzięła swojego potomka na ręce i wyjrzała przez okno. Alcio przyłożył nos oraz swe małe dłonie do szkła, a tym samym szyba się zaparowała. Spędzili tak resztę wieczoru. Wróciłam do swoich zadań, które przerwałam parę minut temu.


*Oczami Rose*

-Idziemy na dwór, zobaczyć go z bliska? - zapytałam mojego syna. Pokiwał ochoczo głową, więc szybko ubraliśmy kurtki, buty, szale oraz czapki, a następnie ruszyliśmy do ogrodu. Oświeciłam wcześniej światło na werandzie, by cokolwiek zobaczyć, ponieważ nadchodzi wieczór, a wraz z nim niebo ściemnia się. Maluch ostrożnie zszedł ze schodów i stanął na miękkiej trawie, która zaraz będzie pokryta białą kołdrą. Znalazłam się obok niego, spoglądając w górę. Wyciągnęłam rękę do przodu, próbując złapać chodź jeden płatek śniegu. Poczułam jak pojedyncze, zimne kropelki osiadając na mojej dłoni. Alex próbował złapać go językiem i zjeść. Wyglądało to naprawdę zabawnie, a zarazem uroczo. Kręcił się gdzie popadnie, o mało co nie tracąc równowagi. Napawaliśmy się tą pogodą, lecz stwierdziliśmy, że zaczynamy marznąć. Wróciliśmy do domu i z powrotem oglądaliśmy wszystko przez okno.

*Oczami Victorii*

Kończy się listopad, za kilka dni nastąpi grudzień. Zbliżają się mikołajki, więc przydałoby się kupić prezenty dla Alex'a, Oscar'a oraz Chris'a. Udałyśmy się z Rosalie do Leadenhall Market w dzielnicy CIty. Spacerowałyśmy kolejno między sklepami, oglądając wystawy. Jest mnóstwo świetnych zabawek dla dzieci, ale i tak musimy znaleźć te najlepsze. Znalazłyśmy dla małego Tomlinson'a i Swartz'a, lecz dla Horan'a jeszcze nie. Postanowiłyśmy chwilę odpocząć, dlatego usiadłyśmy przy stoliku jednej z wielu mniejszych restauracji, które się tutaj znajdowały. Zamówiłyśmy gorącą czekoladę, a dla zabicia czasu rozmawiałyśmy na każdy temat, jaki nam ślina na język przyniosła. Poczułam duże dłonie, zakrywające moje oczy.
-Zgadnij kto to. - szepnął mi do ucha. Od razu się uśmiechnęłam, bo wiedziałam, że to Harry.
-Mój mężuś. - odpowiedziałam najsłodziej, jak tylko potrafiłam. Odsłonił moje oczy, złożył na moich ustach krótki pocałunek. Usiadł obok mnie i splótł nasze palce, bawiąc się nimi. - Wypuścić was dwie na zakupy, to nawet na obiad nie wrócą. - zaśmiał się, a my z nim.
-Nie możemy znaleźć prezentu dla Alex'a. Tak, to byśmy już były w domu. - odpowiedziała trochę przybita brunetka. Ona też jest tym zmęczona. Odzwyczaiłyśmy się od chodzenia po galerii godzinami. Parę lat temu, to tak spędzałyśmy większość naszego czasu. 
-Znalazłem już, więc nie musicie się trudzić. - pokazał nam torbę, w której była mała replika zabytkowego samochodu z XIX wieku. Nasz bratanek kolekcjonuje takie rzeczy i na pewno ucieszy się z prezentu.


***

Rutyna. Dzień w dzień to samo. Czyli wstaję, idę do łazienki, potem na śniadanie, trochę popracuję, zajmuję się Alex'em w międzyczasie, robię obiad, przychodzą Horan'owie i Harry, oglądamy film, a następnie idziemy spać. Nudne, co? Może Harry miał rację? Może czas coś zmienić? Przeprowadzić się i zacząć własne życie, nie opierające się na mojej przyjaciółce i jej rodzinie? Nie. W ciąży zawsze przychodzą mi dziwne pomysły do głowy. Nadszedł wieczór, a ja miałam ochotę się przewietrzyć. Ubrałam się ciepło, by nie zmarznąć, po czym wyszłam z domu. Skierowałam się do pobliskiego parku. Przechodziłam obok skateparku. Kiedyś, jak tędy przechodziłam z Alex'em, powiedział mi, że chce jeździć na deskorolce. Usiedliśmy na ławce i oglądaliśmy nastolatków jeżdżących na deskach i BMX'ach. Był tak zafascynowany tym, że spędziliśmy tak dobre dwie godziny. Dzisiaj, nawet o tej porze było tam dużo ludzi. Śmiali się i wygłupiali. Szpanowali przed innymi swoimi umiejętnościami. Niestety nie każdemu szczęście dopisuje i kończy się to złamaniami, albo otarciami. Ocknęłam się i dopiero teraz spostrzegłam, że stałam tak parę minut, wpatrując się w grupkę innych osób. Odeszłam od miejsca rozrywek i zmierzyłam do wyznaczonego przeze mnie celu. Spacerowałam pomiędzy drzewami, podziwiając nocny krajobraz tego miejsca. Co jakiś czas pojawiały się latarnie, dające niezbyt dużą ilość światła. Lekki wiatr kołysał liśćmi drzew, które wydawały z siebie przyjemny dla uszu szum. Od dawna nie byłam tak odprężona, jak teraz.
-Nie proponowałabym spacerów nocnych bez osoby towarzyszącej. - usłyszałam kobiecy głos za swoimi plecami. Gwałtownie się odwróciłam, by spojrzeć, kto to. Niestety ciemność mi to uniemożliwiła.
-Kim jesteś? - zapytałam, coraz bardziej przerażona.
-Domyśl się. - odpowiedziała swym delikatnym głosem, który pamiętam. Nie wiem skąd, ale pamiętam. - Mogę sprawić, że będę twoim problemem. Koszmarem, który będzie ci się śnił każdej nocy. - dodała, a jej głos nabrał tajemniczości. Zaczęłam się cofać, próbując odnaleźć latarnię, by móc spojrzeć na kobietę, która znajduję się przede mną. Przyśpieszyłam kroku, lecz tak, by nie upaść na ziemię. Dopiero, gdy poczułam twardy asfalt pod nogami, pojawiła się również latarnia. Stanęłam na środku okręgu, ale ona pozostała poza nim. - Boisz się? - usłyszałam po mojej lewej stronie. Krąży wokół i się mną bawi.
-N-nie. - zająknęłam się. Prawda taka, że boję się jak cholera i nie wiem, co mam zrobić.
-Doprawdy? Twarda z ciebie dziewczyna. - zachwaliła, a ja przełknęłam głośno ślinę.
-Kim jesteś? - ponowiłam swoje pytanie, zadane chwilę temu. Nieświadomie zaczęłąm bawić się rękawami parki, którą miałam wtedy na sobie. Usłyszałam, jak coś uderza o chodnik. Spojrzałam w dół i zobaczyłam pistolet oraz trzy zużyte naboje do niego. Moje ciśnienie podskoczyło jeszcze bardziej, ponieważ byłam zdezorientowana. Zaczęłam
szybko oddychać.
-Zabójcą. - odpowiedziała krótko. - Tym pistoletem zabiłam lekarza i dwie pielęgniarki. Pamiętasz?
-Suzie... - wyszeptałam. Dziewczyna zrobiła jeden krok do przodu, także teraz mogłam ją ujrzeć w całości.
-Tymi nabojami pozbawiłam ich życia. - wskazała na nie. - Mam również czwarty, który nie jest zniszczony. - spojrzała w moje oczy. Przeszywała mnie swoim zimnym wzrokiem. - Zostawiłaś mnie, a potem sprzedałaś wszystko policji. Sąd obarczył mnie dożywociem, ale ja i tak sobie poradziłam. Nic nie jest mnie w stanie powstrzymać. Zabiłam masę ludzi, by się teraz tutaj znaleźć. - tłumaczyła, nie odrywając ode mnie wzroku. Ja również nie mogłam przestać się patrzyć, bo byłam sparaliżowana. Zaraz mnie zabije. Wiedziałam, że to się dla mnie źle skończy. Jeżeli jej nie pomogę, to ona prędzej, czy później mnie znajdzie i rozprawi ze mną.

czwartek, 25 września 2014

Rozdział 9

Rano miałam wizytę u ginekolog. Wstałam wcześnie, zrobiłam sobie śniadanie i wsiadłam w auto. Wjechałam do centrum Londynu po to, by postać sobie w korkach. Kocham to. Gdy już dojechałam do przychodni, weszłam do środka i poinformowałam o swoim przybyciu. Jakaś pani, zapewne recepcjonistka, powiedziała mi, że gabinet pani McCarthy jest wolny i mogę wejść. Grzecznie zapukałam, następnie otwierając drzwi. Doktorka powitała mnie z ciepłym uśmiechem i poprosiła bym usiadła. Ściągnęłam swoją kurtkę i nerwowo usiadłam na krześle, naprzeciwko niej. Martwię się o dziecko, mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Powiadomiłam jej o przyczynie wizyty, a ta od razu zabrała mnie na badania. Robiłyśmy je jakieś czterdzieści minut, a czekanie na wyniki zajęło kolejną godzinę. Obgryzłam już wszystkie paznokcie wraz ze skórkami, moja warga jest opuchnięta od tej samej czynności. Po kilkudziesięciu minutach wyczekiwań, pani lekarz przyszła z kartką, na której miała wyniki badań. Miałam ochotę jej to wyrwać i sama przeczytać, bo pewnie będzie niepotrzebnie przeciągała.
-Jeśli pani przestanie palić, dziecko powinno urodzić się zdrowe. - jednak nie przeciąga. I dobrze. Ale wiadomość nie była zbytnio pozytywna. A co jeśli nie rzucę swojego nałogu? Zapytałam o to, chodź wiem, że palenie źle wpłynie na rozwój dziecka. - Jest prawie sto procent szans, że będzie miało w przyszłości astmę. Sto, ponieważ, gdyby wcześniej pani wiedziała i rzuciła nikotynę, nie musiałaby się pani o to martwić. - wytłumaczyła i najwyraźniej nie była szczęśliwa z tego. Inne badania nie były złe, więc dostałam receptę na
leki, które w razie skurczów mają łagodzić ból i z powrotem znalazłam się w samochodzie. Udałam się do apteki, a potem do domu. Wysiadłam z auta i otwarłam tylne drzwi, by wyciągnąć siatkę z zakupami. Wyciągnęłam z kieszeni kurtki klucze, by zamknąć Range Rover'a Hazzy. Szperałam w kieszeniach, ale nigdzie nie mogłam znaleźć. Odwróciłam się i ujrzałam w oddali dziewczynę z niebieskimi włosami, opartą o barierkę schodów. Swój wzrok miała skierowany przed siebie. Na chwilę odwróciła głowę w moją stronę. Uśmiechnęła się pod nosem i wypuściła dym z ust. Nie zwracając już uwagi na to, że nie zamknęłam pojazdu mojego męża, wbiegłam do domu i zamknęłam drzwi na wszystkie możliwe zamki. Nie ściągając z siebie ubrań, poszłam do kuchni i na blacie zostawiłam siatkę z lekami. W całym domu było cicho. Nie było nikogo, kto mógłby ją zagłuszyć. Współlokatorzy w pracy, a Harry pewnie wyszedł gdzieś z Alex'em. Moje ciśnienie skoczyło, gdy usłyszałam powolne pukanie do drzwi. Zastygłam wtedy w miejscu. Wiedziałam kto puka, a ja nie wiedziałam co zrobić. Moje serce waliło, jak szalone. Kiedy myślałam, że już sobie poszła, cicho wróciłam do przedpokoju. Stanęłam w półkroku, gdy znów rozległo się pukanie. Kolejna przerwa, tym razem trochę dłuższa, a po niej dzwonek. Kilka razy ktoś zadzwonił, w międzyczasie przyszedł mi sms. Wyciągnęłam telefon ze spodni i odblokowałam wyświetlacz. Otwarłam skrzynkę pocztową i wiadomość od Harry'ego.
"Otwórz, proszę ;)"
Po odczytaniu, od razu im otworzyłam. Ujrzałam mojego męża, trzymającego w jednej ręce Alex'a, a w drugiej czerwoną różę. Przekroczył próg i powitał mnie krótkim buziakiem. Wręczył mi kwiat i rozebrał swoje jesienne ubrania. Zrzucił je również ze swojego bratanka i razem poszliśmy do kuchni.
-Co to jest? - zapytał zaglądając do reklamówki. 
-Moje lekarstwa. - odpowiedziałam krótko, podając małemu kawałek banana, którego mu wcześniej obrałam.
-A właśnie, co z dzieckiem? - dalej zadawał pytania, a ja miałam pustkę w głowie. Cały czas myślałam o sytuacji sprzed paru minut. Moje serce dalej wali, jak oszalałe.
-Wszystko dobrze. - mruknęłam cicho, blado się uśmiechając.
-Jakim dzieckiem? - spytał mały Alex, wcinając owoc.
-Ja i ciocia zostaniemy rodzicami. - wyjaśnił Harry. Pokiwał twierdząco głową. - Tak, jak twoi rodzice, po raz drugi. - miałam ochotę go uderzyć. Rose wczoraj tyle razy prosiła byśmy nic nie mówili jej synkowi, bo czekają na odpowiedni moment, a ten tak po prostu wypalił z tym tekstem. Nie słuchał jej, czy co?
-Będę miał brata?
-Albo siostrę. - odpowiedział loczek. Oddał mu ostatek banana i poszedł sobie, nic nie mówiąc. - Co? - zapytał, gdy zobaczył moje rozzłoszczone spojrzenie.
-Czy ty czasami słuchasz Rosalie? - krzyknęłam szeptem na niego. Pokiwał głową, nie wiedząc o co tak właściwie mi chodzi. - No chyba nie. Cały czas prosiła by nic nie mówić o ciąży, a ty tak po prostu to zignorowałeś!
-Sorry, zapomniałem. - uniósł dłonie w geście poddania się i wyszedł z pomieszczenia. Chyba na początku mówiłam, że nasze małżeństwo nie jest idealne, a z Harry'm się kłócę? Właśnie tak to wygląda. Ja się po nim wdzieram, a on powie "Sorry, zapomniałem" i myśli, że po wszystkim. Westchnęłam zrezygnowana i poszukałam Horan'a. Siedział w salonie na sofie i oglądając swój ulubiony show w telewizji, tulił się do misia, jak najmocniej potrafił. Usiadłam obok i pogłaskałam w główkę, próbując zwrócić jego uwagę. Niestety mały nawet nie drgnął. Zawsze na to reagował, zresztą wystarczyło, że byłam w tym samym pokoju, co on i już miałam całą jego uwagę na sobie. Jest obrażony, a ja to doskonale wiem.
-Alcio... - mówimy tak na niego, gdy się złości, jest mu smutno. Słysząc tą nazwę, tylko mocniej wtulił się w pluszowego misia, którego nazywa Pan Gruszka. - Mały, nie obrażaj się, bo nie ma o co. - próbowałam go jakoś pocieszyć, ale mi nie szło. Pierwszy raz w życiu. Ponowiłam swoje próby kilkakrotnie, lecz nie byłam w stanie. Zostawiłam go samego.


*Oczami Rose*

-Wróciliśmy! - krzyknęliśmy wraz z Niall'em, już od progu. W salonie zastaliśmy Victorię i Alex'a oglądających telewizję. - Jak tam u lekarza? - usiadłam obok blondynki.
-Ok. - mruknęła cicho, nie odwracając wzroku od telewizora. 
-A tobie co się stało? - Nialler dźgnął lekko bok naszego syna. - Ej, odezwij się... - próbował go rozweselić, ale nie odzywał się. Spojrzałam wyczekująco na Vicki.
-Harry powiedział mu, że będzie miał rodzeństwo. - westchnęła i poszła do swojego gabinetu. Przysunęłam się bliżej moich mężczyzn i położyłam dłoń na ramieniu tego mniejszego. Zostawił pana Gruszkę i wszedł na moje kolana, chowając twarz w zagłębieniu szyi. Rozpłakał się, kiedy tuliłam go do siebie. Spojrzałam zdziwiona na Niall'a, ale w sumie mogłam się spodziewać takiej reakcji. Rzadko kiedy małe dziecko cieszy się, że będzie miało brata, lub siostrę.
-Przecież nie ma o co płakać, kochanie. - szepnęłam mu do ucha, próbując uspokoić.
-Właśnie, że jest! - wypowiedział przez płacz.
-Ale o co? - odchylił się trochę ode mnie i otarł swoje policzki z łez.
-Bo mnie zostawicie! Ja nie chcę być sam! - wykrzyczał, po czym ponownie zaczął szlochać. Zaśmialiśmy się cicho wraz z mężem.
-Co ty to za głupoty opowiadasz. Nie zostawimy cię, dalej będziesz naszym oczkiem w głowie. - blondyn wytłumaczył, co uspokoiło go trochę.
-Będziecie mnie kochać? - zapytał pociągając w nosku.
-Oczywiście, że tak! - odpowiedzieliśmy chórem, uśmiechając się do niego ciepło. Odwzajemnił to i przytulił się do nas obu. Skopię dzisiaj tyłek Styles'owi.


***

Po dokładnej rozmowie z moim synkiem o rodzeństwie, zjedliśmy kolację, a Niall ułożył malucha do snu. 
-Harry, do mnie. - zawołałam go, gdy skończył zmywać zaczynia.
-Tak? - przyszedł do salonu. Byliśmy sami, więc swobodnie mogę mu skopać tyłek. 
-Jak mogłeś powiedzieć Alex'woi, że będzie miał rodzeństwo?
-Normalnie. Po co miałbym okłamywać małego? Chyba lepiej żeby dowiedział się teraz, niż jakbyście uświadomili go już po narodzinach.
-Tak, ale powinien dowiedzieć się od nas.
-I o to robisz mi tu całą dyskusję? Wy z Niall'em tłumaczylibyście mu to strasznie długo pewnie od słów "bo gdy rodzice bardzo się kochają chcą mieć dzieci...", a tak to was wyręczyłem i oszczędziłem małemu niepotrzebnej gadki. - popatrzyłam się na niego i co chwilę wymyślałam mu inny sposób śmierci. Ale może i ma racje. Moje przemyślenia przerwała mi Vicki i Niall schodzący z góry.
-To jak, co dziś oglądamy? - spytał się mój mąż, siadając obok mnie na kanapie. Victoria zajęła miejsce na kolanach Harry'ego i włączyła film. W połowie moja przyjaciółka zasnęła, a ja gorzej się poczułam, więc na tym zakończył się nasz wieczór filmowy. Rozeszliśmy się do pokoi i zasnęliśmy.

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 8

Pobiegłam za sanitariuszami, lecz gdy znalazłam się przed drzwiami, zatrzasnęli mi je prosto przed nosem. Próbowałam się tam dostać, niestety na marne. Waliłam pięściami, krzyczałam, a jedyne co uzyskałam, to nie najlepszą opinię wśród ludzi siedzących na krzesłach szpitalnych. Odłożyłam swoje rzeczy na jedno z nich, a na drugim usiadłam. Niecierpliwie wystukiwałam rytm nogą. Kiedy z sali wychodziła jakaś pielęgniarka, zatrzymałam ją prawie siłą. Kobieta odwróciła się do mnie z niemiłym wyrazem twarzy.
-Słucham panią. - odpowiedziała smętnie, jakby miała wszystko gdzieś.
-Co jej jest? - zapytałam z kapką nadziei w głosie.
-Właśnie są robione badania. Proszę spokojnie poczekać. - tak akcentowała ostatnie zdanie, że chyba będzie mi się ono po nocach śniło. Zrezygnowana opadłam z powrotem na krzesło i cierpliwie czekałam. Mijały kolejne minuty, a pielęgniarki wychodziły i wchodziły jak mrówki. Zaraz tutaj nie wytrzymam. Wstałam i już miałam nacisnąć na klamkę, kiedy drzwi się uchyliły, a zza nich wyłonił się jeden z lekarzy, którzy ją zabrali.
-Pani z rodziny? - zapytał łagodnym głosem.
-Tak, szwagierka. - odpowiedziałam zaglądając mu delikatnie przez ramię, by dostrzec Victorię.
-To może pani wejść. - uradowana zabrałam swoje rzeczy i prawie wbiegłam do tej sali. Szybko odnalazłam leżącą na łóżku Vicki, a następnie do niej podeszłam.
-Co się stało? Dlaczego zasłabłaś? - usiadłam na skraju jej łóżka.
-Nie wiem, za chwilę przyniosą wyniki badań. - jej twarz odzyskała może jedną trzecią swojej barwy. Postanowiłam jej nie zamęczać pytaniami, tylko w ciszy czekałyśmy na wyniki. Po około piętnastu minutach przyszedł Liam.
-Cześć, dziewczyny. - przywitał nas z uśmiechem od ucha do ucha. Odwzajemniłyśmy jego gest. - Mam dla was dobrą wiadomość. Znaczy zależy, co na ten temat sądzicie. - powiedział podnosząc jedną z kartek, by spojrzeć na tekst pisany drobnym drukiem. - Z badań krwi wynika, że jesteś w ciąży. - podniósł wzrok na Vicki, która przybrała wyraz zaskoczonej. Jej mina była przezabawna, więc gdy po dłuższym czasie dalej tak wyglądała, zaczęłam się śmiać, a Liam wraz ze mną.
-Ale jak to? To niemożliwe. - otrząsnęła się i zaczęła zaprzeczać.
-Możliwe. Nawet powiem ci, że to już czwarty miesiąc. - chyba pożyczę śliniak od mojego syna, bo zbyt często się opluwam. Jakim cudem? Ona czwarty, ja trzeci, a u żadnej brzucha nie widać. Zapytałam o to. - U ciebie tak po prostu jest. Płud jest mały, nie osiągnął jeszcze dużego rozmiaru. Natomiast u Victorii dziecko układa się pod żebrami, dlatego nie widać zmiany. - wytłumaczył. - Niestety jest zagrożenie złamania żeber, jeżeli dziecko będzie się rozwijało zbyt szybko. - dopowiedział już mniej entuzjastycznie, niż zwykle. Vicki nic nie mówiła, była w szoku. Tylko kiwała głową na znak porozumienia i to tyle. - Może chcesz poznać płeć dziecka? - zapytał po krótkiej chwili.
-Nie, nie teraz. - odpowiedziała, gdy przeanalizowała wszystko dokładnie. Od początku, do końca.
-To w takim razie odsyłam cię do domu, bo nie ma potrzeby byś tutaj przybywała. - odszedł, wcześniej mówiąc byśmy zaczekały na korytarzu. Wstałam z łóżka i spojrzałam na blondynkę. Wyciągnęłam do niej rękę, lecz ta nawet nie drgnęła.
-Vic... - machnęłam jej ręką przed oczami. Otrząsnęła się i spojrzała na mnie. - Wstawaj. - podpowiedziałam jej. Wykonała moje polecenie i razem wyszłyśmy na korytarz. Dostałyśmy wypis od Liam'a, po czym wyszłyśmy przed przychodnię. Wsiadłyśmy do mojego samochodu. Przez całą drogę żadna z nas się nie odzywała. Mam nadzieję, że nie będzie chciała usunąć tego dziecka tak, jak za pierwszym razem.

*Oczami Victorii*

Czwarty miesiąc? Od czterech miesięcy jestem w ciąży i o tym nie wiedziałam? To straszne, bo gdyby mi się coś stało, a tym samym dziecku... Z pierwszego dziecka się nie cieszyłam, a przynajmniej nie na początku. Teraz jestem naprawdę szczęśliwa. Może z zewnątrz tego nie widać, bo zachowuję się jak zombie, ale cieszę się. Rose zaparkowała wzdłuż naszej ulicy. Wysiadłyśmy z auta i prawie biegiem znalazłam się w domu. Zrzuciłam z siebie jesienne buty oraz kurtkę, po czym pobiegłam do salonu. Harry akurat stał na środku pomieszczenia, więc skorzystałam i skoczyłam na niego uradowana. Prawie stracił równowagę, ale utrzymał nas. Swoje dłonie umieścił na moich biodrach, jednocześnie okręcając nas wokół własnej osi.
-A co ty taka rozpromieniona, co? - zapytał kiedy stanął w miejscu. Odchyliłam głowę i spojrzałam w jego zielone tęczówki, które tak bardzo kocham.
-Jestem w ciąży. - odpowiedziałam i mocno się do niego przytuliłam. Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest zaskoczony, ale mimo wszystko się uśmiecha.
-Pff... Nie tylko ty w tym domu jesteś w ciąży. Odwróciłam głowę w bok, by spojrzeć na Rose. Opierała się o framugę i z uśmiechem nam przyglądała. Niall, który do tej pory siedział na kanapie wpatrzony w telewizor, podniósł na nią wzrok. Wpatrywał się w nią jak w pizzę z podwójnymi dodatkami, którą ostatnio zamówiliśmy na kolację.
-Że... że ty też jesteś... w ciąży? - wskazał na nią palcem z niedowierzaniem, jąkając się przy tym. Pokiwała radośnie głową w odpowiedzi. - Aha. - spuentował krótko, odwracając się z powrotem do telewizora. Nie skupiał swojej uwagi na lecącym Show, tylko nad czymś myślał. Gwałtownie się podniósł i pobiegł do swojej żony. Zaczął ją ściskać i całować z radości. Nie wiem, o czym rozmawiali i co robili dalej, ponieważ zwróciłam się do Harry'ego.
-Cieszysz się? - zapytałam, oczekując na odpowiedź. Mam nadzieję, że tak.
-Oczywiście, że tak. - potwierdził moje myśli, przez co szeroko się uśmiechnęłam. Zaplotłam palce w jego brązowe loki i zbliżyłam nasze twarze. Pocałunek był długi i namiętny, czyli taki jaki kocham. On tak dobrze całuje... Zawsze się w nim zatracam. Sprawia, że wszystko dookoła się zatrzymuje. - Może pójdziemy na górę? - mruknął wprost w moje usta. Przytaknęłam. Poczułam, jak mnie poprawia na swoich rękach, a następnie rusza w stronę schodów na górę. W sypialni delikatnie odłożył mnie na łóżko i zaczął swoją serię pocałunków. Od moich ust, przez szyję, dekolt, aż do brzucha. Ucałował sam środek i dodał:
-Już cię kocham. - to było urocze. Wodził swymi dużymi dłoniami po całym moim ciele. - A ile ten maluszek już ma?
-Nie uwierzysz... - zatrzymał swoje ruchy i popatrzył się na mnie.
-No mów.
-Cztery miesiące. - Harry otworzył ze zdziwienia szerzej oczy.
-Ale jak to? Nie powinnaś przytyć, lub przynajmniej trochę nie powinno widać ci brzuszka? 
-Lekarze powiedzieli, że dzidziuś ułożył się pod moimi żebrami, ale nie ma się o co martwić.
- pocałowałam go w usta. Widziałam po jego minie, że nad czymś się intensywnie zastanawia.
-Czekaj, czekaj, jak ty jesteś już w czwartym miesiącu, a przez ten cały czas paliłaś i piłaś, nawet dość sporą ilość alkoholu, to czy z dzieckiem wszystko dobrze. - nagle nabrał poważnej miny i podniósł się do pozycji siedzącej. Trochę się nad tym zastanowiłam i sięgnęłam po telefon. Widziałam, że Hazz patrzy z zaciekawieniem, co ja wyprawiam. Odszukałam w spisie połączeń numeru do mojej ginekolog. Pomimo, że było już dawno po 20, ja i tak do niej zadzwoniłam.
-Dobry wieczór, przepraszam za późną porę, ale ciachałbym się umówić na wizytę. - powiedziałam do telefonu od razu, gdy usłyszałam "witam".
-Mogę dla pani znaleźć wolną chwilę nawet jutro, jeśli jest to bardzo ważne. - usłyszałam głos po drugiej stronie. Uzgodniłyśmy godzinę i nasza rozmowa się skończyła.
-Więc dowiemy się jutro, czy jest wszystko dobrze. - powiedziałam. Byłam bardzo zmartwiona. Już raz poroniłam i nie mam zamiaru tego powróżyć. Poczułam delikatne pocałunki na szyi, a zaraz potem na policzku. Lekko się uśmiechnęłam, gdy poczułam jak Harry ociera nosem o mój.
-Jak myślisz, maluszek powstał tego wieczoru, kiedy byliśmy w klubie i poszliśmy do łazienki? Nie mieliśmy prezerwatywy, a ktoś musiał zaspokoić twoje potrzeby. - uśmiechnął się do mnie. Mimo, że jesteśmy już tak długo razem, zarumieniłam się na samo wspomnienie tej nocy.
-Jeśli już to twoje potrzeby, a po za tym upierałeś się, że masz dobry refleks. Właśnie widać. - zaczął się śmiać, a ja razem z nim. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął serię obściskiwania. Były to pocałunki miękkie i ciepłe. Kiedy przestaliśmy nasze usta były opuchnięte i czerwone. 
-Chodź już spać. - powiedział i przytulił się. Wyłożyłam na niego nogę i oparłam głowę na jego obojczyku. Pocałował mnie ostatni raz w czubek głosy i w tej pozycji zasnęliśmy.

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 7

Ważna notatka pod rozdziałem.

-I myślisz, że tak po prostu przyjdziesz i przeprosisz? - zaczął robić mi wyrzuty. Trochę go nie poznaję. Zawsze wystarczyło go przeprosić i po sprawie. Ale zawsze to nie teraz. Pokręciłem przecząco głową. - No to dobrze. Znosiłem cię przez tyle lat, robiłem wszystko za ciebie, a to dlatego, że najzwyczajniej ci współczułem straty rodziców. A ty to tak perfidnie wykorzystałeś! - krzyknął zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Nawet wtedy, gdy Zayn próbował zgwałcić Rose, nie był w takiej furii. - Jak chcesz odzyskać moje zaufanie, to radzę ci się bardziej postarać. - dopowiedział i wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Patrzyłem na nie przez kilka minut, nie wiedząc co mam zrobić, by mi wybaczył. Myślałem, że wróci, ale po dwudziestu minutach dalej go nie było. Westchnąłem zrezygnowany i opuściłem biurowiec Horan'ów.


*Oczami Niall'a*

Przeprosi i będzie wszystko ok. Jasne, ale tylko w filmie. Pragnę zauważyć, że jesteśmy w prawdziwym życiu, nie bajce. Siedziałem u ojca w gabinecie, czekając aż Hazz sobie pójdzie, nie mam ochoty go oglądać.
-A ty mógłbyś wyciągnąć do niego pierwszy rękę. - zaproponował Bobby.
-Robiłem to przez całe życie, teraz kolej na niego. - skarciłem tatę, nawet na niego nie patrząc. Na monitoringu ujrzałem jego sylwetkę, przemieszczającą się do czarnego Range Rover'a, który codziennie rano widzę na podjeździe mojego domu. Skoro już sobie poszedł, mogę wrócić do siebie. Po drodze mijałem moją żonę, jak zwykle zapracowaną. Teraz tym bardziej nie będzie miała łatwo. Jak każdy w tej firmie.
-Harry przed chwilą wyszedł. - oznajmiła spoglądając na mnie kątem oka.
-Wiem. - odpowiedziałem krótko.
-Nie możesz mu ustąpić? Taka sytuacja nie odpowiada żadnej ze stron. - odłożyła papiery i wręczyła mi czerwoną teczkę z umowami. Niall to, Niall tamto. Czy chodź raz Styles nie może zrobić czegoś sam? Od początku, do końca? Niech się postara, bo w życiu nie jest łatwo, a z tego co pamiętam, to kiedyś już miał pod górkę.
-Nie mogę. - uciąłem odwracając wzrok. Usiadłem przy swoim biurku, uruchamiając laptopa. Chwilę później znowu zobaczyłem Rosalie, ponieważ przyniosła dla mnie kawę. Podziękowałem jej buziakiem i wróciłem do pracy.

***

Świat naprawdę mnie kocha. Najpierw Harry, a teraz samochód. Zepsuł się, bo nie chciał odpalić. Serwis zabierze go dopiero jutro rano. Muszę wrócić sam na nogach do domu, a kawałek do niego mam. Jest już późno, a na niebie zaczynają pojawiać się pojedyncze gwiazdy. Postanowiłem pójść skrótem, który o tej porze nie do końca może być bezpieczny. Skrót prowadzi ciemnymi zaułkami Londynu. Dokładnie rozglądając się z każdym postawionym krokiem, maszerowałem niczego sobie. Nagle usłyszałem jakieś krzyki, oddalone ode mnie o kilkadziesiąt metrów. Przyśpieszyłem kroku i dotarłem na skrzyżowanie uliczek. Odwracając głowę w lewo, ujrzałem jakiegoś faceta okładającego innego mężczyznę. Napastnik był wysoki, lecz niezbyt dobrze zbudowany. Ubrany całkiem na czarno, wraz z kominiarką na głowie. Ofiara była ubrana w czarny płaszcz, rurki i eleganckie buty, które są trochę zniszczone. Na głowie nie miał czapki, tylko burzę loków. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to Harry. Rzuciłem swoją torbę na ziemię, po czym pobiegłem w ich stronę. Jednym ruchem odciągnąłem kolesia od mojego brata, a następnie przyłożyłem mu w twarz. Nie raz, ani nie dwa. Kiedy wiedziałem, że nie ma na nic siły, odszedłem do niego.
-Nic ci nie jest? - zapytałem loczka. Pokręcił przecząco głową, ale ja wiedziałem, że nieźle dostał po brzuchu i twarzy. Ciągnąc go za ramię i zabierając nasze rzeczy, oddaliliśmy się na tyle, by znaleźć się na głównej ulicy. Zadzwoniłem do Rose, by po nas przyjechała. Podałem jej adres, a potem się rozłączyłem.
-Co on od ciebie chciał? - zapytałem, z myślą, że dostanę odpowiedź.
-A czego mógł chcieć? Pieniędzy... - wystękał. Czekaliśmy niecałe dziesięć minut na panią Horan. Pomogłem mu wsiąść na tylne siedzenie czarnego Audi Rose. Sam usiadłem obok niego, by wiedzieć, czy w ogóle da radę dojechać do domu, czy nie będzie trzeba z nim jechać do szpitala. Dopiero teraz zauważyłem, że ma rozciętą wargę w dwóch miejscach, siniaka pod okiem oraz na kości policzkowej. Moja żona stwierdziła, że to nie jest na tyle dotkliwe, by jechać z tym na pogotowie, więc pojechaliśmy do domu.
-Harry?! Co ci się stało? - przerażona Victoria od progu zarzuciła nas pytaniami.
-Pobili go. - odpowiedziałem za niego, kiedy Rose zaprowadziła go do łazienki, by opatrzyć mu rany. Blondynka również tam pobiegła, a ja udałem się do salonu. Bawiłem się z Alex'em, dopóki nie wrócili. Chłopak usiadł obok mnie, widać, że nie miał już na nic siły. - Masz za swoje. - odpowiedziałem bez większego entuzjazmu. Mruknął coś pod nosem, podpierając się na kolanach. - Myślę, że tyle już wystarczy. - ściągnął dłonie z twarzy i popatrzył na mnie. Nie do końca zrozumiał, co mi po głowie chodzi, więc mu wytłumaczyłem. - Wystarczy już tego. To się ciągnie kolejny tydzień i mam już tego dość. - odetchnąłem głęboko, po tym, jak to powiedziałem.
-Dziękuję, stary. - uścisnęliśmy się po bratersku i w końcu poprowadziliśmy normalną rozmowę. Bez żadnych krzyków, kłótni.


*Oczami Rose*

-Victoria? - zapukałam do gabinetu mojej szwagierki. Kiedy usłyszałam ciche "Proszę.", wkroczyłam do jej królestwa. - Pójdziesz ze mną jutro do lekarza? - zapytałam siadając na krawędzi jej biurka.
-Niall nie może? - odpowiedziała pytaniem odwracając na mnie swój wzrok. Pokręciłam przecząco głową, przygryzając przy tym moją dolną wargę. - Jasne. A coś się stało, że musisz iść do lekarza? - uśmiechnęła się lekko i oparła o swój biały fotel.
-Podejrzewam się o ciążę. - obie zaczęłyśmy się głośno śmiać. Nie zabrzmiało to najlepiej, no ale cóż. Taka prawda. Znowu zaczęłam jeść wszystko co popadnie, w każdej napotkanej ilości. Możliwe, że przybrałam nawyk mojego męża, ale wolę sprawdzić to u specjalisty.
-A jeśli rzeczywiście będziesz w ciąży, to co zrobisz?
-Będę się modliła o córkę. - zażartowałam. Ale chciałabym mieć taką małą mnie. Jak na razie mam tylko Victorię i bandę rozwrzeszczanych chłopaczków w moim domu.
-Twoja mama oszaleje, gdy będzie miała wnuczkę. - stwierdziła Vic, kiedy na chwilę zaprzestałyśmy rozmów. - Nie będzie wiedziała, którego wnuka ma faworyzować.
-Lepiej niech nie faworyzuje żadnego, nie chcę żeby któreś czuło się odrzucone. - odpowiedziałam. Wiem jakby to mogło wyglądać. Co prawda, nie mam rodzeństwa, jestem jedynaczką. Ale za to mam dużo kuzynów i kuzynek, więc wiem jak to wygląda.

*4 dni później*

Siedziałam na korytarzu w przychodni sama. Victoria musiała załatwić coś na mieście i uznała, że przyjedzie prosto tutaj. Za chwile mam wejść do gabinetu ginekologicznego, a ona nawet nie odbiera telefonu. Jak ja ją uwielbiam...
-Pani Horan! - usłyszałam swoje nazwisko za drzwiami doktorki. Wstałam i zabrałam swoją torebkę oraz płaszcz. Ruszyłam do pomieszczenia, ostatni raz się oglądając, czy moja przyjaciółka czasem nie przyszła.
-Dzień dobry, pani doktor. - przywitałam się tuż po zamknięciu za sobą drzwi. Opowiadałam jej moje dolegliwości oraz podejrzenia co do ciąży. Kiedy miałyśmy zabrać się za badania, usłyszałyśmy pukanie do drzwi, a za chwilę sylwetkę pani Styles w gabinecie.
-Witam, przepraszam za spóźnienie. - rzuciła zdyszana. Biegła tutaj. Kontynuowałyśmy badania. Położyłam się na łóżku, po czym podwinęłam koszulkę do góry. Dopiero teraz zauważyłam lekko zaokrąglony brzuszek. Pani Buckley nasmarowała mój brzuch zimną maścią, a następnie przyłożyła część maszyny. Jeździła tak jakiś czas, aż w końcu coś powiedziała.
-Tak więc, jest pani w ciąży. - uśmiechnęła się do mnie pogodnie. - To już trzeci miesiąc. - chyba się poplułam. Który?
-Jak to trzeci? Przecież w ogóle nie widać brzucha.
-Tak czasami się zdarza ale nie ma się pani o co martwić, dziecko dobrze się rozwija. - uśmiechnęła się do mnei promiennie. Nadal jestem zadziwiona tą sytuacją. Mimo wszystko i tak się cieszę. Wykonałyśmy jeszcze dwa inne badania, które według mnie są zbędne, po czym pożegnałyśmy się i wyszłyśmy na korytarz.
-Gratulacje, zostaniesz mamą po raz drugi! - Victoria przytuliła mnie radośnie. Niestety chwile potem wszystko z niej odpłynęło. Oparła na mnie swój cały ciężar, a potem zawisła. Posadziłam ją na krześle, lekko panikując, ponieważ nie wiedziałam co się dzieje. W momencie cały kolor z jej twarzy odpłynął, a oczy straciły blask. Próbowałam ją obudzić, ale zostałam od niej odepchnięta. Dwaj lekarze się zbiegli i zabrali ją do jakiejś sali, kilka metrów ode mnie. Co się właśnie stało?

----------------------------------------WAŻNE----------------------------------------

Hej, mamy przyjemność przedstawienia wam siódmego rozdziału But Not Always :)
Chciałyśmy wytłumaczyć jedną sprawę. Chodzi mianowicie o długość rozdziałów oraz częstotliwość ich dodawania. Wam rozdziały wydają się krótkie. Tak tylko nadmienimy, że są one dłuższe niż na naszym poprzednim blogu. Pisanie to jednak nie jest prosta sprawa i to zajmuje dużo czasu. Trudzimy się z pisaniem, zazwyczaj zajmuje nam to od dwóch do trzech godzin. Ostatnimi czasy nie mamy pomysłów, więc jeszcze więcej. Częstsze dodawanie i pisanie dłuższych rozdziałów jest dla nas fizycznie niemożliwe. A to dlatego, że mamy szkołę, zaczęłyśmy gimnazjum, a tam już nie jest tak łatwo. Istnieje też coś takiego jak życie prywatne.
Chciałyśmy tylko prosić o wyrozumiałość, bo staramy się jak najbardziej Wam dogodzić, ale nie zawsze da się to wykonać :)

M&W

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 6

Nie mogłam spać w nocy, z powodu mojego kochanego męża. Martwiłam się o niego, gdzie się podziewał tyle czasu. Zeszłam na dół, by się czegoś napić, a tam zastałam Rosalie.
-Nie śpisz? - zapytałam biorąc kubek do ręki.
-A widać bym spała? - zażartowała. Również uśmiechnęłam się pod nosem. W ostatnim czasie, chyba tylko ona potrafi poprawić mi humor. Usiadłam na krześle, obok niej.
-Co mam zrobić? - westchnęłam, bezradnie opierając głowę na ręce.
-Z czym? - ona nie interesuje się sprawami między Niall'em, a Harry'm. Zazdroszczę jej. Nie ma tyle problemów i nie wyrywa sobie włosów z głowy, pod presją.
-Z Harry'm. Przesadza i to bardzo. - może ona coś wymyśli. Kiedyś już wam mówiłam, że zawsze jest ostatnią deską ratunku. Coś szybko po nią sięgnęłam...
-Lepiej będzie, jak zostawimy ich z tym samych. Niall'owi też nie uśmiecha się toczyć wojny ze swoim bratem, więc może wyciągnie do niego pierwszy rękę. - odpowiedziała, a następnie upiła łyk wody cytrynowej. Nie jestem do końca pewna, obydwaj są uparci. Jak każdy w tym domu. Możliwe, że ani jeden, ani drugi nie będzie chciał się odezwać, tylko ich drogi się rozejdą.
-Ale Harry powiedział, że on nie jest jego bratem... - wspomniałam po chwili, drapiąc się po głowie. Rose wyszczerzyła na mnie oczy, jakby pierwszy raz zobaczyła swoich idoli na ulicy Londynu.
-Że co powiedział? - zakrztusiła się swoim zimnym napojem, kiedy zadała mi pytanie. Potwierdziłam jej tylko i odwróciłam wzrok na ścianę.
-Nie wiedziałaś? - pokręciła przecząco głową, dalej nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą jej powiedziałam. Miałam podobną reakcję, nie dziwię się jej. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego Harry się tak zachowuje? Co się do tego przyczyniło, co się stało? Myślałyśmy nad tym bardzo długo, lecz na nic nie znalazłyśmy potwierdzenia. Moja przyjaciółka poszła spać, a ja zostałam w salonie przeglądając album z naszymi zdjęciami. Wszyscy byliśmy na nich szczęśliwi, uśmiechnięci. Oczy zdradzały jedynie radość, nic poza tym. Fotografie uwieczniały wszystkie nasze wspomnienia, które trzymamy również w naszej pamięci. Pierwsze, wspólne zdjęcie w Nando's. Grupowe selfie. Wakacje w Ameryce. Pierwszy dzień na studiach. Moja ciąża. Święta. Ślub Niall'a i Rosalie. Ciąża Rose. Kilkudniowy Alex. Jego pierwszy krok. I masa innych świetnych zdjęć. Żadne nie wskazywało na to, że coś dzieje się nie tak. Mogłabym powiedzieć, że stało się to z dnia, na dzień. Ale nie powiem tego, bo nie jestem pewna. Może stało się coś, co najzwyczajniej w świecie przeoczyłam. Jakiś moment, do którego stałam odwrócona plecami. Skończyłam przeglądać i siedziałam. Tak po prostu. Słyszałam tylko, jak cicho chodzi zegar. Za oknem mrok, żaden samochód nie przejechał ulicą. Tykanie zegara zagłuszyły klucze otwierające drzwi frontowe. Udałam się do przedpokoju, gdzie zobaczyłam Hazzę. Oparłam się o barierkę schodów i obserwowałam każdy jago ruch, nawet ten najmniejszy. Nie jest zdenerwowany, tylko wyluzowany. Nie jest pijany, ani na haju. Jest taki, jak jeszcze kilka tygodni temu. Normalny. Ściągnął swój czarny płaszcz oraz buty, które karzę mu wymienić od dobrego roku. Chodzi w nich cały czas... Podszedł do mnie i kładąc jedną dłoń na mojej talii, ucałował mój policzek. Następnie odsunął się ode mnie i poszedł w swoją stronę. Nie bardzo pojmuję jego zachowanie. Raz na mnie krzyczy i jest wściekły, a w innym momencie traktuje mnie jak księżniczkę. Pomaszerowałam jego śladami, czyli do sypialni.
-Wyjaśnisz mi, dlaczego chcesz się wyprowadzić? - zaczęłam spokojnie, nie chcę wszczynać kolejnej kłótni.
-Wolisz Nowy Jork, Los Angeles, czy San Francisco? - odwrócił się do mnie, lekko uśmiechnięty. - Osobiście wolę drugą opcję.
-Londyn. - odpowiedziałam krótko. Powiedziałam, że nigdzie się nie wyprowadzam.
-Ehh... Musimy coś zmienić.
-Nic nie musimy. To tobie się coś nie podoba. - usiadłam obok niego, na łóżku.
-Chcę się usamodzielnić i mieć spokój, kiedy wracam do domu. Ciszę i moją żonę. - objął mnie ramieniem, a ja odruchowo wtuliłam się w jego tors. - Nie musimy wyprowadzać się z Londynu, tylko z tego domu. - dopowiedział, kiedy bawił się moimi włosami.
-I to było powodem takich kłótni? Wiesz ile osób zraniłeś swoimi podłymi słowami? - odsunęłam się od niego, by spojrzeć mu w oczy, w których nie widziałam zbyt wiele.
-Praca w biurze nigdy mnie nie kręciła. Zabrała mi jedynie najlepsze lata mojej młodości.
-Mówisz, jakbyś był starym dziadkiem. - zaśmiał się na dobór moich słów.
-Może. Ale jakby nie było, Bobby i Maura nie są moimi biologicznymi rodzicami. - spoważniał, a chwilę potem położył się. Poklepał miejsce obok, bym również się położyła. Kiedy zajęłam miejsce obok niego, dziwnie się czułam. Nie do końca wiem, czemu.
-Dlaczego tak o nich mówisz? Oni oddali dla ciebie wszystko. Wychowali cię. - dopytywałam. Może to jest sednem jego poczynań?
-A dlaczego ty odrzuciłaś od siebie rodziców, gdy dowiedziałaś się, że nie są oni prawdziwi? - odpowiedział pytaniem.
-Nie wiem...
-Właśnie, ja też nie.


*Oczami Harry'ego*

Co miałem jej odpowiedzieć? Przecież kolejny raz jej nie okłamię. Ostatnimi czasy namieszałem w swoim życiu. Aż za bardzo. Odwróciłem się od brata i rodziców, żony. Na dodatek odbiło się na Rose i Alex'ie, a przecież oni niczemu nie zawinili, nie mają z tym nic wspólnego. Skrzywdziłem najbliższych i w końcu to sobie uświadomiłem. Jestem kompletnym idiotą...
-Vicki... - pogłaskałem dziewczynę leżącą na moim torsie. - Wybacz mi, proszę.
-Musisz wrócić do siebie i przeprosić resztę.
-Obiecuję, że to zrobię, ale ja potrzebuję żebyś ty mi wybaczyła. - powiedziałem szczerze.
Ona jest całym moim życiem, nie poradzę sobie bez niej.
-Wybaczam ci. - odpowiedziała kilka minut później. Kamień spadł mi z serca, kiedy usłyszałem te dwa słowa. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby mi nie wybaczyła. Jednym palcem, delikatnie podniosłem jej podbródek, by posmakować ust blondynki. Dawno tego nie robiłem. Ten pocałunek był idealny, jak ten 14 lutego 2014 roku. Znowu dostałem szansę. Wtuliła się we mnie jeszcze bardziej, a ja objąłem ją swoimi ramionami, jakby zaraz miała się rozpłynąć. Ucałowałem jej czoło na dobranoc, po czym zasnąłem.

***

Szukałem rano Niall'a po całym domu, ale dowiedziałem się od jego żony, że jest w pracy. Postanowiłem nie czekać, aż wróci do domu, tylko pojechałem do Horan International Corporation. Kiedy wszedłem do biura, wszystkie pary oczu zostały skierowane na mnie. Moje odejście chyba nie ograniczyło się tylko do rodziny... Nie rozmawiając z nikim, wszedłem do windy, a następnie skierowałem na piętro, które jeszcze miesiąc temu odwiedzałem codziennie. Bez pukania otwarłem drzwi do mojego dawnego gabinetu. Mojego biurka i reszty rzeczy już tam nie ma. Za to na środku jest miejsce pracy Niall'a. Siedział przy komputerze, a w między czasie rozmawiał z kimś przez telefon.
-Zajęty jestem. - powiedział, kiedy odsunął na chwilę telefon od ucha. Nie jest pozytywnie do mnie nastawiony, ale postanowiłem sobie z tego nic nie robić, więc po prostu usiadłem na jednym z dwóch foteli przed jego biurkiem. Kiedy skończył rozmawiać, popatrzył na mnie z deka zirytowany.
-Czego chcesz, przecież już tu nie pracujesz. - warknął.
-Ciebie też miło widzieć, bracie. - odpowiedziałem zadowolony. Postanowiłem dzisiaj zawalczyć o ponowne zaufanie mojego przyrodniego brata, więc dotrzymam obietnicy.
-Podobno nie jesteśmy braćmi... - westchnął cicho i odwrócił swój wzrok na komórkę, ponieważ przyszła mu wiadomość tekstowa.
-Dobra, wiem, że masz teraz do mnie uraz. Zachowałem się jak idiota.
-Nie tylko zachowałeś, ty jesteś idiotą. - przerwał mi w połowie zdania. No dobra, ma rację, jestem idiotą. Sądzę, że to określenie i tak jest za łagodne.
-To też wiem. Ale chciałem cię przeprosić. Za wszystko. Za to co powiedziałem, za to co zrobiłem. Nie powinienem tego tak rozwiązywać, tylko załatwić na spokojnie. A ja jak zwykle zrobiłem wszystko tak, że odbiło się na was. - próbowałem się jakoś wytłumaczyć, ale środnio mi to wychodziło. Zapewne dlatego, że od wyjaśnień był Niall...
-I myślisz, że tak po prostu przyjdziesz i przeprosić? - zaczął robić mi wyrzuty. Trochę go nie poznaję. Zawsze wystarczyło go przeprosić i po sprawie. Ale zawsze to nie teraz. 

środa, 10 września 2014

Rozdział 5

Nie wyspałem się tej nocy. Cały czas myślałem, co teraz będzie. Tak się cieszyłem, że mogę poświęcić więcej czasu rodzinie, ale jednak zawsze coś musi mi w tym przeszkodzić. Jak wrak człowieka, zszedłem na dół, gdzie wypiłem poranną kawę. Mocną, aż chyba za bardzo, bo gdy mój brat wszedł do kuchni, ciśnienie mi podskoczyło.
-Więc wyjaśnisz mi dlaczego porzuciłeś pracę u ojca? - zapytałem, nawet się nie witając. Mój ton również nie był najmilszy, nie mam humoru.
-Daj mi spokój, kiedy indziej o tym pogadamy. - jęknął zażenowany i odwrócił się do mnie tyłem.
-Nie. Masz mi to w tej chwili wyjaśnić! - podniosłem głos, odstawiając kubek z kofeiną na wysepkę kuchenną. Odwrócił się do mnie z powrotem, przewracając tym samym oczami.
-Po prostu. To nie jest mój wymarzony zawód. - westchnął.
-To dlaczego nie złożyłeś wypowiedzenia, jak normalny człowiek, tylko od razu robić z tego taką aferę? Wiesz co Bobby wczoraj przeżył?! - próbowałem przetłumaczyć mu parę rzeczy, ale przecież to Harry. On zawsze ma swoje zdanie, a zazwyczaj ma wszystko w dupie. - Po raz kolejny to ja musiałem ciebie tłumaczyć i wciskać mu jakieś kity, że wiesz ile to dla niego znaczy oraz, że nie chcesz go tym ranić! - wykrzyczałem mu to prosto w twarz. Nic nie odpowiadał, tylko wbijał we mnie swoje zielone tęczówki.
-To trzeba mu było powiedzieć prawdę. - mruknął tak cicho, jakby chciał żeby nikt tego nie usłyszał. Ale ja doskonale zrozumiałem.
-Tata zawsze robił dla ciebie wszystko. Zawsze ci pomagał, stał po twojej stronie. A ty tak po prostu go ranisz.- powiedziałem to, co miałem na myśli.
-On nie jest moim tatą... - odpowiedział po chwili namysłu. - Mój ojciec nie żyje.
-Ale to on cię adoptował! To on postanowił wychować cię jak własnego, rodzonego syna.
-On nigdy nie będzie moim ojcem. Nie jestem z nim w żaden sposób powiązany. Pomógł mi tylko przeżyć. - mówiąc to, wpatrywał się w kafelki podłogowe. Podniósł swój wzrok na mnie i wzruszył ramionami. Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie w szoku. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Tata tyle dla niego zrobił. Pokochał go, oddał mu wszystko, co miał.


*Oczami Victorii*

-A ja mam taką super mamę, wiesz?! Gdy byliśmy na spacerze, kupiła mi lizaka! - mały Alex opowiadał swojemu tacie, jak spędził dzień z Rose.
-Tak, wiem, maluchu. Mama jest cudowna. - blondyn poklepał jego małe ramię i wrócił do laptopa. Teraz przyszła kolej na mnie, Horan się zbliża.
-A ty ciociu wiesz, że mam fajną mamę? - zapytał kładąc łapki na moich kolanach.
-Oczywiście, że wiem. - uśmiechnęłam się do niego pogodnie. Wciągnęłam go na swoje kolana, kiedy przypomniałam sobie o naszej Vicki. Zniknęła gdzieś rano i do tej pory jej nie widziałam.
-Hej, Alex. Nie widziałeś może naszego kotka? - zapytałam poprawiając jego koszulką, która się podwinęła.
-O, tam jest! - wskazał palcem na futrzaka łaszącego się do mojego męża. W końcu raczył wrócić. Harry, nie kot. Wyszedł gdzieś rano i nie było go przez cały dzień. W sumie, jaki właściciel, taki zwierzak. Chwila... To chyba się tyczyło psa, a nie kota, ale nie ważne.
-Możesz mi powiedzieć, co było ważniejsze od odebrania ode mnie telefonu? - zapytałam w miarę łagodnie, chodź w środku byłam na niego zła. Zmienił się ostatnimi czasy. Jest wredny, omija jakikolwiek kontakt z resztą domowników, nie mówiąc już o Niall'u. Z nim to już w ogóle nie chce rozmawiać. Ale jego młodszy brat, też się do tego nie pali.
-Byłem w biurze, nie miałem czasu odebrać. - powiedział i zniknął za rogiem.
-Może ty mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi? - zwróciłam się do Niallera.
-Harry tak naprawdę nigdy nie lubił swojej pracy, więc postanowił ją rzucić. Obraził się na cały świat i zapewne historia się powtórzy. - wyjaśnił, w jak największym skrócie.
-Jaka historia? - zapytałam.
-Tak jak ty, znienawidzi swoich przybranych rodziców i odwróci się do każdego, kto miał z tym cokolwiek wspólnego. - wyjaśnił nie odrywając oczu od komputera. Nie chcę powtarzać tej sytuacji. To było naprawdę trudne i nikomu tego nie życzę. Odstawiłam małego na ziemię i wyszłam na górę, do naszej sypialni. Harry leżał z twarzą schowaną w poduszkę. Usiadłam na skraju łóżka, po czym delikatnie przejechałam opuszkami palców po jego nagich plecach.
-Zostaw mnie samego. - powiedział niewyraźnie.
-Zachowujesz się jakbyś był nastolatkiem! Co się z tobą dzieje? - nie owijałam w bawełnę, muszę to jak najszybciej wyjaśnić, bo jego foch nie będzie psuł życia reszty rodziny.
-Powiedziałem, zostaw mnie samego. - odburknął coraz bardziej wkurzony. O nie, kochany. Tak się bawić nie będziemy.
-Nigdzie się nie wybieram, to również moja sypialnia. A ty mi masz w tej chwili odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie! - zażądałam. Jeszcze bardziej speszony odwrócił się na plecy

i spojrzał na sufit.

-Mam tego wszystkiego dość. - westchnął.
-Dokładniej. - podpowiedziałam.
-Na początku nie wiedziałem, że zamieszkanie z Niall'em i Rosalie będzie takie ciężkie. Przychodzę wyrąbany z pracy, a tam co? Rozwydrzony bachor, który ma nieskończoną ilość energii.
-Wyrażaj się o Alex'ie, to twój bratanek. Na dodatek, nie jest rozwydrzony, tylko radosny. Nie to co ty.
-Ale on nie może zabierać całego twojego czasu! Co jestem w domu i chcę spędzić z tobą trochę czasu, to Alex zawsze jest z tobą! Zawsze cię zagaduje, zabiera całą twoją uwagę! - wyżalił się, a emocje z niego odpłynęły.
-Przecież od jakiegoś czasu zajmuje się nim Rose. To z nią spędza teraz najwięcej czasu i to jej zawraca głowę 24/h. - próbowałam usprawiedliwić Horan'ów.
-Tak, ale co było wcześniej? Mały, chcesz iść na spacer? Tak! Ciociu, chodź z nami. - zrobił dziwną minę, mówiąc to.
-Boże, Harry! To małe dziecko. Ono potrzebuje uwagi dorosłych. - wywrócił tylko na mnie oczami, poprawiając się na łóżku.
-Wyjedźmy stąd. - stwierdził po chwili ciszy, która pierwszy raz, od dawna była dla mnie niezręczna.
-Co ty wygadujesz? - spojrzałam na niego zdziwiona.
-Zostawmy to. Wyjedźmy z Londynu. Gdziekolwiek, byle za granicę Wielkiej Brytanii.
-Nigdy w życiu. Tu jest mój dom i ja się nigdzie nie wybieram. Poza tym, nie możemy ich tak po prostu zostawić. - odpowiedziałam stanowczo na jego propozycję. To było głupie z jego strony. Doskonale wie, że kocham Londyn całym swoim sercem i nie mogę tak po prostu się z niego wyprowadzić.
-I widzisz? Nie, bo Rose, Niall i Alex. Nie możemy ich tak zostawić. Wszystko się kręci wokół pieprzonych Horan'ów! - wykrzyczał to tak głośno, że zapewne sąsiedzi mogli to usłyszeć. Patrzyłam na niego osłupiała i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Dlaczego obraził kogoś, kto się z nim wychowywał, pomagał mu i jeszcze zaprosił pod własny dach? Nie rozumiem tego człowieka. Mógł teraz zrobić wszystko, nerwy przejęły nad nim kontrolę. Ubrał szybko koszulkę i zbiegł na dół. Usłyszałam tylko trzask drzwi frontowych oraz pisk samochodu wyjeżdżającego spod naszego domu.

wtorek, 9 września 2014

Rozdział 4

*Oczami Harry'ego*

Siedzenie nad papierami i umowami. Znowu. Gwałtownie zerwałem się ze swojego miejsca przy biurku i rzuciłem stosem kartek o podłogę. Niall zwrócił na mnie swój zdziwiony wzrok.
-Mam tego dość! Możesz powiedzieć tacie, że rzucam tę robotę. - oznajmiłem bratu i wyszedłem z gabinetu trzaskając drzwiami. Poszedłem do pokoju Vicki, gdzie tylko rzuciłem by ubrała się, ponieważ wychodzimy.
-A czy przypadkiem nie masz teraz pracować z Niall'em? - zapytała zamykając laptopa.
-Nie, rzuciłem to. Pośpiesz się. - ponagliłem ją. Gdy zamknąłem jej drzwi, szybkim krokiem zmierzyłem przed dom. Usiadłem na małym murku i odpaliłem papierosa. Zaciągałem się chwilę, aż przyszła moja żona. Dalej nic nie mówiąc, wsiadłem w auto, a ona wraz ze mną. Wyjechałem z podjazdu z piskiem opon i ruszyłem w stronę centrum miasta.
-Co się dzieje? - zapytała blondynka. Nie odpowiedziałem. - Harry?
-Zamknij się i po prostu kurwa siedź. - burknąłem zdenerwowany. Nie mam ochoty na tłumaczenie się.
-Odpowiedz mi. - dręczyła mnie. Cicho westchnąłem, myśląc co jej odpowiedzieć.
-Nic, kochanie. Idziemy się zabawić. -  Odpowiedziałem tak, by jak najbardziej ominąć temat i żeby nie zadawała więcej pytań.
-W sumie to fajne. Dawno razem nigdzie nie wychodziliśmy, a przecież jesteśmy młodzi. - Odmruknąłem coś w stylu "Tak" i siedzieliśmy cicho, aż do końca jazdy. Z racji tej, że jest wieczór, kluby oraz dyskoteki zapełniają się. Zaparkowałem pod pierwszym lepszym budynkiem, który rzucił mi się w oczy. Wyciągnąłem Victorię z samochodu i pociągnąłem do wejścia. Kazałem zostać jej na parkiecie, kiedy ja poszedłem do baru zamówić dla nas coś do picia. Ona dostanie drinka, za to dla mnie jest wódka. Muszę się porządnie dziś upić. Odstresować. Mam za dużo na głowie. Pewnie pomyślicie sobie, że co ja tam robię. Tylko uzupełniam papiery i chodzę na spotkania. Właśnie nie. Zajmuję się połową firmy, zarządzam w niej, ustalam i ogółem wszystko co można tam robić. W domu muszę się zmagać z dzieciakiem mojego brata, a temu nigdy energii za mało. Victoria, owszem kocham ją, ale jej charakter czasami mnie przerasta. Jest uparta jak osioł, nie da sobą pomiatać. Zawsze zrobi tak, jak ona chce.
Odebrałem napoje i wróciłem do pani Styles. Wypiliśmy i poszliśmy na parkiet zatańczyć. Muzyka była szybka i gwałtowna,  a nasze ruchy dopasowane do niej. Ocieraliśmy się o siebie, zresztą nie tylko my, jest tutaj masa ludzi, którzy przyszli się zabawić. Gdy nie tańczyliśmy, siedzieliśmy na fotelach przy stolikach i popijaliśmy swoje drinki. W budynku spotkaliśmy moich starych znajomych. Nie nazwę ich przyjaciółmi, byli mi potrzebni tylko do skołowania kokainy, amfetaminy, marihuany i tym podobnych. Dziś również mięli ze sobą narkotyki. Niestety nie mogliśmy tutaj nic zażywać, dlatego skierowaliśmy się do łazienki męskiej. Tam Brandon rozsypał kilka kresek i podał zrolowany banknot. Zatkałem jedną dziurkę nosa, a drugą wciągnąłem proszek. Nie wiem, czy to dlatego, że wcześniej piłem, ale od razu poczułem się lepiej. Ale po amfie wszystko staje się piękniejsze... Wróciłem do mojej dziewczyny. Tak, dalej nazywam ją dziewczyną, nie lubię określenia 'żona'. W pewnym momencie Vicki zauważyła, że nie jestem tylko wypity. Na szczęście udało mi się ją przekonać i się do nas przyłączyła. Wieczór spędziłem świetnie. Wyluzowałem się, a tego mi było trzeba.

*Oczami Niall'a*

-Jak to rzuca robotę?! - wykrzyknął zdenerwowany tata. - Nie może nam tego zrobić! - kiedy powiedziałem mu, co zrobił Hazz, nie był zadowolony. Chyba najgorzej przyjął wiadomość, że Harry nigdy nie lubił tej pracy. To w końcu całe jego życie i dorobek.
-Przykro mi tato, ale wiesz jaki jest Harry. - położyłem swoją dłoń na jego ramieniu, próbując go pocieszyć.
-Ale dlaczego nie powiedział mi tego sam? Tak wprost? - nerwy z niego trochę odparowały, kiedy usiadł na swoim ulubionym fotelu w całym domu.
-Bo on wie, ile to dla ciebie znaczy i po prostu nie chciał cię ranić. - tłumaczyłem mojego brata. Zresztą jak zwykle. Zawsze ja to musiałem robić. A tak szczerze, to nie wiem, czy on wie ile to znaczy dla naszego ojca. Nie powiedział mi tego nigdy wcześniej, a to są jedynie moje podejrzenia. Zostałem jeszcze chwilę z tatą, by porozmawiać z nim o dalszych losach firmy. Mojej pracy w domu, nadszedł kres. Zapowiada się ciężki okres mojej kariery.

***

Wróciłem do domu i co zastałem? Nie, nie czekającą na mnie Rose z obiadem, ale Harry'ego i Victorię, leżących na kanapie. Są w pół przytomni, totalnie zalani. Czułem gotującą się we mnie złość. Czy on zawsze musi mnie wystawiać? Może kiedyś się to nie zdarzało, ale od jakiegoś czasu, bardzo często. Mocno szturchnąłem ramię loczka, by się obudził.
-Co się stało, bracie? - zapytał przeciągając każdą samogłoskę, którą napotkał w tym zdaniu.
-Nie wiesz? Jaka szkoda. Zostawiłeś mnie z całą robotą samego! - popatrzyłem na niego zirytowany.
-Nie przesadzaj, jesteś świetny. Dasz sobie radę. - czy to już taki system obronny? Że jak czegoś mu się nie chce, to mnie zachwala i zachęca do działania? Bez sensu.
-Niall, zostaw ich i chodź spać. - poczułem małe dłonie na swoich plecach. Odwróciłem głowę w bok, by na nią spojrzeć. - Jak wytrzeźwieje, to z nim pogadasz, ok? - zaproponowała. Nie chce mi się z nim teraz kłócić, jestem zmęczony. Przytaknąłem brunetce i pomaszerowaliśmy razem do sypialni.

czwartek, 4 września 2014

Rozdział 3

*Oczami Harry'ego*

Nasza sąsiadka, Rose, Niall i dzieciaki poszli do pobliskiego parku. W sumie jest bardzo ładna pogoda, więc nie dziwię się im. Jedynym minusem jest to, że muszę uzupełnić dokumenty, którymi miał zająć się Horan.
Usadowiłem się wygodnie na kanapie, opierając skrzyżowane w kostkach nogi na stoliku i laptopem na moich kolanach. Wokół mnie było pełno porozsypywanych papierów z ostatnich przetargów. Wprost nienawidzę takiej pracy. 
Po jakimś czasie usłyszałam cichy tupot stóp, który wskazywał, że Vicki się obudziła. Przez Alex'a, który ją uwielbia, nie może się wyspać, więc gdy tylko oni wyszli ona znowu się położyła.
-Hej. - usiadła obok mnie opierając głowę na moim ramieniu.
-Cześć. - przelotnie pocałowałem ją we włosy.
-Musisz tak od rana pracować? Myślałam, że jak będziesz pracował w domu, to będziesz spędzał więcej czasu ze mną.
-To moja jedyna praca na dziś, a potem jestem cały twój. - nie odpowiedziała mi. Siedziała cicho skulona, wciąż oparta o mnie. Byłem wyłącznie skupiony na pracy. Po chwili poczułem pojedyncze pocałunki na szyi. Mimowolnie się uśmiechnąłem, ale nie odwróciłem wzroku w jej kierunku. Musiało ją to zirytować, ponieważ pocałunki przeniosły się wyżej aż do ucha. 
-Trochę mi to przeszkadza. - próbowałem się nie uśmiechać. W końcu zabrała mi laptopa, odłożyła na bok i usiadła mi na kolanach okrakiem. Pocałowała mnie namiętnie w usta. Właściwie to wiedziałem, że tak zareaguje, ale jest to bardzo miłe, a praca może trochę poczekać. Przekręciłem nas i teraz ona leżała pode mną. Była uśmiechnięta, ponieważ dobrze wiedziała, że dopięła swego. Moje pocałunki przeniosły się na szyję. Zacząłem tworzyć na jej skórze mały ślad. Victoria zaplątała swoje palce w moje włosy. Uwielbiam gdy mnie za nie ciągnie. Poczułem małe piąstki bijące mnie w żebra, co było dziwne, bo nie zależały do mojej żony. W momencie usłyszeliśmy krzyk małego Alex'a.
-Tato! Tato, wujek robi coś cioci! - podniosłem się i zobaczyłem chłopca okładającego mnie pięściami. Był wściekły, co było dość zabawne. Do salonu wparował Niall, który jak to zobaczył, prawie wybuchł śmiechem. Kucnął obok syna.
-Hej, mały! Przestań być Harry'ego. On nic nie robi.
-No, ale popatrz co on zrobił cioci. - wskazał na szyje, na którym był ciemno czerwony ślad. Mały pogłaskał Vick po włosach i ucałował w policzek. - Nic ci nie będzie, ciociu. - patrzyliśmy na to z Niall'em i w sumie, ani ja, ani chyba on nie wiedzieliśmy jak sensownie mu to wyjaśnić, bo i tak chłopak nas nie posłucha. Zszedłem z kanapy i poszedłem do kuchni, gdzie znalazłem Rose. 
-Wiesz, że twój syn chce odebrać mi żonę?
-Och, nie przesadzaj. Ma dopiero 2 lata i uwielbia Victorię.
-Ale nie może mówić, że ją krzywdzę i zajmować jej cały czas.
-Ona sama się cieszy, gdy z nim jest. To nie moja wina, że ją tak polubił. 
-A może i twoja, jeśli to nie ty z nim spędzasz czas?

-Harry! - popatrzyła się na mnie dziwnie. Pokiwałem ze zrezygnowaniem głową i wyszedłem do ogrodu. Trochę mnie to przytłacza, odkąd urodził się im syn. Wszystko się zmieniło. Jest tylko praca, dom, w którym jak się przychodzi jest maluch pełen energii. Chciałbym trochę to zmienić. Nie wiem, może wziąć Vick i wyjechać z nią na pewien czas? I tak bym nie mógł zostawić pracy nawet na jeden dzień. Do dupy z tym.


*Oczami Rose*

Opierałam  się rękami o blat i myślałam. Czemu Harry mi to powiedział? Przecież nigdy nie miał nic przeciwko Alex'owi, zawsze go uwielbiał. Do kuchni wszedł Niall i od razu mnie przytulił.
-Coś się stało? - lekko kołysał naszymi ciałami.
-Czy jestem złą matką? - przez pytanie zapadła chwila ciszy. Mój mąż obrócił mnie twarzą do niego.
-Co ty wygadujesz?
-No, bo Harry powiedział mi, no nie tak wprost, ale, że jestem kiepską mamą. - wpatrywał mi się w oczy. Było w nich widać zmartwienie, a jego brwi się marszczyły.
-Jesteś najlepszą mamą jaką znam i nasz synek też ci to powie. - pocałował mnie w czoło i przytulił się do mnie. Poczułam się lepiej po jego słowach.

***

Przyszedł wieczór, a ja wciąż nie mogłam przestać myśleć o sytuacji z południa. Postanowiłam wziąć kilka dni wolnego, by poświęcić ten czas mojej rodzinie. Bez Victorii i Harry'ego. Tylko ja, Niall, no i oczywiście Alex. Na początku nie wiedziałam, gdzie spędzimy ten czas, ale w końcu Nialler pomógł mi się zdecydować. Pojedziemy na kilka dni go Gloucester, mojej rodzinnej miejscowości. Spakowaliśmy się i pożegnaliśmy ze współlokatorami. Wsiedliśmy w auto, po czym zmierzyliśmy na południowy-zachód kraju. Z Londynu nie jest blisko, więc podróż zajęła nam kilka godzin. Kiedy znaleźliśmy się w centrum, przypomniały mi się wspomnienia związane z tą miejscowością. Można powiedzieć, że w miarę ciekawie można spędzić tutaj czas, jest parę miejsc do zwiedzenia. Nie wiem jakim cudem mój mąż odnalazł dom moich rodziców. Tak dawno mnie tutaj nie było. Ostatni raz jakoś na święta Bożego Nardzenia. Dwa lata temu... Wjechał na podjazd jednego z osiedlowych domów. Wysiedliśmy, zabierając ze sobą Alex'a. Podeszliśmy do drzwi i grzecznie zadzwoniliśmy dzwonkiem. Chwilę później otworzył nam mój tata.
-Rosalie i Niall! Wchodźcie! - od razu ucieszył się na nasz widok. - Anna, Horan'owie przyjechali, złaź na dół! - krzyknął w stronę schodów na górę. W odpowiedzi usłyszeliśmy mało wyraźny krzyk. Przywitaliśmy się i weszliśmy do salonu, który ani trochę się nie zmienił. Tato od razu zajął się swoim wnukiem, a nam pozostało czekać na moją matkę. Kilka minut później dołączyła do nas, witając z uśmiechem od ucha do ucha. Kiedy usłyszała, że zostajemy na kilka dni, uśmiechnęła się jeszcze bardziej, ale nie wiem czy to możliwe do wyobrażenia. Rodzice zajęli się swoim wnukiem, dzięki czemu zyskaliśmy trochę czasu dla siebie z Niall'em.