poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 17

-Może mi to wyjaśnisz?- zapytała spoglądając na rany. Na początku zastanawiałem się o co jej chodzi, ale kiedy poruszyłem się o dosłownie parę milimetrów, ból przypomniał mi co się wczoraj wydarzyło. Ociągałem się z odpowiedzią, ale tylko dlatego, że musiałem sobie poukładać to w głowie.
-Byłem wczoraj z John'em na... O, kurwa! - urwałem w połowie zdania, kiedy przypomniałem sobie o moim przyjacielu. Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej.
-Co? - Vicki popatrzyła na mnie zdezorientowana.
-John! - krzyknąłem ponownie. - Kurwa! On żyje?! - wstałem i pobiegłem do przedpokoju, gdzie wisiał mój zniszczony płaszcz. Wyciągnąłem z niego telefon i odszukałem jego numer. Próbowałem się dodzwonić kilka razy, lecz na marne. Nie odbierał. Chodziłem w kółko, jak jakiś desperat. Jaki ze mnie przyjaciel, skoro zostawiłem go tam samego?
-To powiesz mi w końcu, o co chodzi?
-Byłem wczoraj na piwie z John'em i kiedy wracaliśmy z baru, jacyś faceci zaczęli nas gonić. Próbowaliśmy uciekać, ale kiedy biegliśmy przez park, potknął się o korzeń drzewa, tym samym jego noga tam utknęła. Jeden z tych kolesi został z nim, widziałem tylko, że
dostał od niego w głowę. Dwaj pozostali pobiegli za mną. Uciekałem tak długo, aż trafiłem to zaułku, który nie miał przejścia. Dogonili mnie i zaczęli bić, ale jakoś udało mi się wyswobodzić i uciec do domu. - po streszczeniu tego, co spotkało mnie wczoraj wieczorem, usiadłem z powrotem na sofie w salonie. Zastanawiałem się, co mogło go spotkać. Nie wiedziałem co zrobić. Postanowiłem pomyśleć nad tym, kiedy będę brał prysznic. Skierowałem się do łazienki, a tam ściągnąłem z siebie bokserki. Gorąca woda zaczęła spływać po moim ciele, lecz nie dawała mi ukojenia psychicznego, ani fizycznego. Po dwudziestu minutach wyszedłem spod prysznica i wciągnąłem na siebie ubrania, które zabrałem ze sobą, kiedy tutaj szedłem. Spiąłem moje przydługawe loki w małego koczka z tyłu głowy i wyszedłem z zaparowanego pomieszczenia. Przed drzwiami spotkałem moją żonę. Jej wyraz twarzy był niesamowicie blady. Szczerze, nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem ją w takim stanie. Ułożyłem dłoń na jej policzku, delikatnie go gładząc.
-K-ktoś do ciebie... - jąkała się cicho. Zmarszczyłem nos w zdziwieniu, bo nikogo się nie spodziewałem. Stanąłem w drzwiach frontowych domu i ujrzałem dwóch funkcjonariuszy.
-Witam, oficer Shelton. Zostaje pan tymczasowo aresztowany pod zarzutem umyślnego zabicia człowieka. - nawet nie zdołałem wypowiedzieć słowa, kiedy pojmali mnie i zakuli moje ręce w metalowe kajdany. Wpakowali mnie do radiowozu, po czym odjechali. Spojrzałem za okno w stronę domu. Ujrzałem zapłakaną Victorię stojącą w drzwiach tak, jak ja dosłownie parę sekund temu. Co ja najlepszego zrobiłem...

*Oczami Rose*

Siedziałam w kuchni w środku nocy z rozchorowanym Alex'em. Biedactwo nie mogło zasnąć, wszystko go bolało. Wstałam z krzesła i chodziłam w koło kołysząc nami na boki, z myślą, że może uśnie. Cicho szlochał w moje ramię. Sam był bardzo zmęczony. Musiałam sobie radzić sama z dwójką małych dzieci, ponieważ Niall wyjechał ze swoim tatą w delegację. Odkąd Harry odszedł z firmy wszystko spadło na nich dwóch. Pracują od świtu do nocy, ja i Maura nie widujemy swoich mężów tak często jakbyśmy chciały. Mówiąc o Maurze, właśnie wyświetliło mi się na telefonie połączenie przychodzące od niej. Nie zastanawiając się kilka razy, przyłożyłam telefon do ucha.
-Cześć Rosalie. Jak się czuje Alex? - zapytała z troską w głosie.
-Nie najlepiej. Dalej nie może zasnąć i wszystko go boli. - poinformowałam moją teściową.
-To może ja przyjadę i ci pomogę? Prześpisz się na chwilę, bo po twoim głosie wnioskuję, że nie spałaś od dłuższego czasu. - zaproponowała.
-Jeślibyś mogła, to byłabym ci wdzięczna. Muszę kończyć, bo zapewne Vicki dobija się do mojego telefonu...
-Ok, w takim razie będę do czterdziestu minut.
-Do zobaczenia. - rozłączyłyśmy się, a ja od razu odebrałam drugi telefon.
-No co tam, młoda? - zaczęłam.
-Nie wiem, jak to zrobisz, ale błagam, przyjedź tutaj... - miała tak płaczliwy głos, że nigdy się z takim nie spotkałam.
-Vicki, co się stało? - zaczęłam się stresować. Jeżeli to znowu Harry, to mu łeb upierdolę. Zawsze on.
-Harry... - pięknie się zapowiada. - Aresztowali go pod zarzutem morderstwa... - rozpłakała się na dobre, kiedy mi szczęka opadła. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam od mojej przyjaciółki. Spodziewałam się jego humorków, wyprowadzki, nawet zdrady, ale nie morderstwa.
-Co ty wygadujesz? - zapytałam, bo tylko na to mnie było w tym momencie stać. Nie usłyszałam od niej żadnej odpowiedzi. Po głowie krzątały mi się myśli, jak mam jej pomóc. Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego i jechać do Ameryki. Mam wizę, ale mam też dwójkę dzieci, na dodatek jedno jest przeziębione.
-Rose? Jesteś tam? - zapytała cicho, pociągając nosem.
-Tak, jestem. - potwierdziłam. - Nie mogę przyjechać w tym momencie, wiesz ile to wszystko trwa, na dodatek Alex jest chory, a Niall w delegacji z Bobby'm. Postaram się coś wykombinować, ale nie wiem, czy mi się uda. Wiesz chociaż, jak to się stało? - blondynka opowiedziała mi o swoim mężu i jego przyjacielu, John'ie. Styles powinien być pod stałą opieką, bo nie można zostawić go na chwilę samego. Rozmawiałam z nią tak długo, aż przyjechała Maura. Rozłączyłam się i przywitałam się z nią.
-Co masz taką minę, jakbyś ducha zobaczyła? - zapytała lekko rozbawiona. Jak usłyszy co zrobił jej przybrany syn, to nie będzie jej tak do śmiechu.

***

-On nie zasługuje na to, by mieć rodzinę! Jest taki nieodpowiedzialny! - Maura nie dowierzała w historię Styles'ów. - Ja zaopiekuję się Alex'em i Isabellą, a ty tam pojedziesz. - bardziej stwierdziła, niż zapytała, czy zaproponowała.
-Nie zostawię cię z nimi sam na sam, przecież wiesz ile to roboty... - westchnęłam.
-Rosalie, wychowywałam Niall'a i Harry'ego w tym samym czasie. Nic nie jest w stanie ich przebić, wasze dzieci przy nich dwóch to aniołki. - gdyby nie atmosfera, jaka panuje od kilkunastu minut, to zapewne śmiałabym się teraz wniebogłosy. - Musisz im pomóc, sami nie dadzą sobie rady. - położyła dłoń na moim ramieniu.
-Wiem, ale co ja zdziałam? Tutaj potrzebny byłby Niall, on jest jego przybranym bratem, więc ma więcej do gadania.
-Mówiłaś mu już? - zapytała siadając obok mnie na krześle.
-Nie, nie rozmawiałam z nim od wczoraj. - podparłam głowę na dłoniach, próbując trochę odetchnąć. Na szczęście mój syn w końcu zasnął.
-To zadzwoń do niego. Powinien wiedzieć.
-Tak, ale nie chcę psuć mu kolejny raz wyjazdu służbowego. Zawsze się coś dzieje, kiedy jego nie ma w domu.
-Ale rodzina jest ważniejsza od pracy. Zresztą, Bob poradzi sobie, ponieważ sytuacja się trochę stabilizuje.
-To tyle dobrze... - odpowiedziałam i sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer mojego męża i czekałam aż odbierze.
-Halo? - usłyszałam zmęczony głos.
-Cześć, Niall.
-Hej, kochanie. - rozpogodził się trochę. - Wiesz, która godzina? - zaśmiał się, bo pomimo tego, że nie ma go w kraju, w ciągu dalszym jesteśmy w tej samej strefie czasowej.
-Wiem, ale teraz mamy ważniejszą sprawę, niż trzecia nad ranem.
-Co się stało? - spoważniał.
-Musimy pomóc Styles'om. Hazz został tymczasowo aresztowany za morderstwo. - słyszałam, jak zakrztusił się napojem.
-Żartujesz sobie, prawda? - skąd ja znam taką reakcję?
-Nie. Twoja mama kazała mi tam jechać i ich ratować, ale przecież ja nic nie zdziałam. Do tego jesteś potrzebny ty i twój tata zapewne też. - jestem prawie w stu procentach pewna, że chwyta się za głowę, a jego wzrok wędruje niespokojnie po każdej rzeczy w pomieszczeniu.
-Nie mogę, Rose. Przynajmniej nie teraz. - powiedział niepewnie.
-Zdaję sobie z te...
-Jedź tam na razie sama. Poradzisz sobie, wierzę w ciebie. My pojawimy się trochę później i zobaczymy się na miejscu.
-Ale...
-Roza, oni sobie nie poradzą, a Victoria została sama z Darcy.
-Tak, ale jakbyś nie zauważył też mamy dziecko. Nawet dwójkę, a jedno z nich jest chore...
-Przecież moja mama tam jest, zaopiekuje się nimi. - westchnęłam zrezygnowana. - Kochanie...
-Dobrze, pojadę. - odpowiedziałam krótko.
-Dziękuję. Wiesz, gdzie jest twoja wiza i paszport?
-Tak, wiem. Zaraz sprawdzę kiedy jest najbliższy samolot i się spakuję.
-Zadzwoń do mnie, zanim wylecisz, ok?
-Jasne. - uśmiechnęłam się lekko. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam cmoknięcie, które zawsze mnie rozśmiesza. Pożegnałam się z nim i wzięłam laptopa z dawnego gabinetu mojej przyjaciółki. Wyszukałam stronę lotniska w Londynie i sprawdziłam, kiedy będzie najbliższy samolot lecący do Seattle. Dziś około godziny szesnastej. Ok. Teraz zostało mi tylko spakować się i przygotować wszystko dla mamy. Chodziłam rozproszona po całym domu. Cały czas coś poprawiałam, zbierałam potrzebne rzeczy. Nawet nie wiem na ile tam jadę, więc spakowałam się na co najmniej dwa tygodnie. Przesadziłam?
-Rosalie, kochanie. Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - Maura pocieszała mnie za każdym razem, kiedy tylko obok niej przeszłam. Stanęłam w miejscu i mocno zmrużyłam oczy, próbując trochę odsapnąć.
-Miejmy taką nadzieję. Przygotowałam wszystko dla dzieciaków...
-Wiem, widziałam i słyszałam. - uśmiechnęła się pogodnie w moją stronę. Ze zmęczeniem oddałam to. - Idź się połóż, musisz być wyspana. - poinstruowała mnie. Przytaknęłam kiwnięciem głowy i ruszyłam w stronę sypialni. Opadłam na łóżko niczym głaz spadający z ogromnej góry. Wtuliłam się w poduszkę Niall'a, która tak ładnie pachnie. Nie potrzebowałam nawet pięciu minut by zasnąć.


***

-Na pewno sobie poradzisz? Może jednak zostanę i poczekamy, aż Niall i tata wrócą? - dopytywałam się teściowej. Ta ze zrezygnowaniem kiwała głową na boki.
Isabella
-Poradzę sobie. A teraz idź, bo się spóźnisz! - poganiała mnie. Ucałowałam główkę małej Belli, która była w ramionach mojej mamy. Alex'a, który stał obok, przytuliłam z całej siły. Kiedy się pożegnaliśmy, wsiadłam do taksówki, która czekała pod naszym domem od kilkunastu minut. Zawiozła mnie pod samo wejście lotniska. Zabrałam swoją walizkę i bagaż podręczny, a następnie skierowałam się do obsługi klienta. W sumie to nie musiałabym tam iść, bo wiele razy już to przechodziłam i pamiętam całą regułkę. Młoda kobieta pokierowała mnie w odpowiednie miejsca, także już niecałą godzinę później byłam po odprawie i zostało mi jedynie czekać, aż będę mogła wejść na pokład samolotu. Kiedy już można było wchodzić, najpierw musieliśmy ustawić się w kolejce, by nasze bilety zostały sprawdzone.
-Witam. Lot do Seatlle, zapraszam dalej. - przeszłam przez korytarz i weszłam po schodkach do samolotu. Tam witały nas stewardessy i kierowały na swoje wykupione miejsca. Na szczęście trafiło mi się miejsce pod oknem. Odłożyłam swój bagaż podręczny i usiadłam czekając na start tego kolosa.
-Witamy w linii AirExpress. Naszym celem jest Seattle w stanie Washington. Prosimy o zapięcie pasów. Życzymy miłego lotu. - ogłosiła jedna ze stewardess, które stały przy wyjściu. Następnie wróciła na swoje miejsce, a my mogliśmy usłyszeć, jak silniki samolotu zaczynają pracować. To będzie długi lot.