środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Kochani!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chcemy Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia!
Życzymy Wam spotkania One Direction i innych waszych idoli. By następny rok był dla Was jeszcze lepszy niż ten, aby spełniły się wszystkie najskrytsze marzenia. Dużo prezentów pod choinką, szczęścia, zdrowia, pomyślności.
By te święta minęły Wam w radosnej i rodzinnej atmosferze!
Dziękujemy za wszystko. Za wyświetlenia, komentarze - zwłaszcza tym osobom, które praktycznie zawsze komentują :)
Za wsparcie, jakie otrzymujemy. Jesteście jak rodzina, kochamy Was bardzo mocno!

Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku,
M&W

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 15

Jedenastego dnia grudnia znaleźliśmy się w Irlandii. Mój brat odebrał nas z lotniska i zawiózł do Mullingar, gdzie znajduje się dom rodzinny. Tam czekała na nas Denise i pięcioletni Theo, mój chrześniak. Powitali nas z szerokimi uśmiechami na twarzach, z resztą tak jak zawsze. Kiedy przyjechaliśmy, był wieczór. Mrok zapadał bardzo szybko, a uliczne lampy oświetlały drogę, na którą padał śnieżnobiały puch. Miałem ochotę pójść na spacer. Nie zabrałem ze sobą nikogo, nawet Rose. Musiałem zmierzyć się ze samym sobą. Ostatnimi czasy dzieje się zbyt dużo. Wróciły dawne problemy, kiedy nawet nie rozwiązaliśmy tych teraźniejszych. Na dodatek to przyszło w jednym momencie. Harry zaczął mieć problemy ze wszystkim i z wszystkimi, a na Victorii odbijało się najbardziej. Wróciła morderczyni, która uwzięła się na panią Styles. Moja żona i szwagierka zaszły w ciążę, a to nie jest łatwy czas dla żadnej ze stron. Szczerze, takie wydarzenia nie miały miejsca jakieś cztery lata temu. To wszystko zaczęło się, kiedy poznaliśmy nasze partnerki. Znaczy, tak właściwie to wszystko przydarza się Victorii. Nie mam jej tego za złe. Próbuję jej pomóc tak bardzo, jak tylko umiem. Ale to sprawia, że oddalam się od mojej rodziny. Kłócę się Rosalie częściej niż kiedyś, z Alex'em też nie mam tak dobrych kontaktów, jak może się wydawać. Muszę to naprawić, ponieważ to mnie niszczy. Z resztą nie tylko mnie. Wiem, że każdego z nas to męczy. Nikt nie jest w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Aby go zrzucić, musimy zmienić nasz tryb życia. Najlepiej miejsce. Myślę, że powrót do mojego domu rodzinnego, będzie jednym z najlepszych rozwiązań.
Skończyłem swoje przemyślenia i głęboko odetchnąłem. Odprężyłem się i choć trochę zregenerowałem siły. Spojrzałem na wyświetlacz mojego telefonu i spostrzegłem, że ten spacer nie należy do najkrótszych. Mam również parę nieodebranych połączeń od mojej żony. Ruszyłem się z ławki, a następnie skierowałem w stronę domu.

***

Odłożyłem klucze na stolik w przedpokoju, wcześniej ściągając kurtkę i buty. Odwiesiłem zimowe ubrania, a kiedy się odwróciłem, spostrzegłem we framudze drzwi moją Rosalie. Patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem, co nie wróżyło zbyt dobrze. Podszedłem do niej i mocno przytuliłem.
-Przepraszam, kochanie. - wyszeptałem wprost do jej ucha. Nie gniewa się na mnie, ale wiem, że zadowolona też nie jest.
-Martwiłam się. Wychodzisz po zmroku z domu, a potem nie odbierasz telefonu. - jej głos lekko drżał. Odkąd pamiętam, zawsze tak reagowała.
-Musiałem przywitać się z Irlandią sam na sam. - wytłumaczyłem. Ucałowałem jej policzek, w tym samym momencie chwytając jej drobną dłoń w swoją. Poszliśmy do salonu i usiedliśmy przed kominkiem, obok Greg'a i Denise. Theo i Alex bawili się na dywaniku klockami Lego. Bardzo długo rozmawialiśmy, tematów nigdy nam nie brakuje. Zapewne dlatego, że rzadko kiedy się widujemy. Zazwyczaj właśnie z okazji jakiś świąt, lub uroczystości rodzinnych.
***

Kilka dni przed samą wigilią, dołączyli do nas nasi rodzice. W ten sposób jeszcze bardziej poczuliśmy magię świąt. Mama wraz z tatą zawsze wprowadzają świąteczną atmosferę, którą kocha każdy, bez wyjątku. Panie domu przygotowują dwanaście świątecznych potraw, a ja z bratem zakładamy lampki przed domem. Chyba nie muszę mówić, jak się to skończyło... W każdym bądź razie, kiedy skończyliśmy, lepiliśmy z dzieciakami ogromnego bałwana, którego potem ubraliśmy w czarny kapelusz, kolorowy szalik, twarz powstała z małych kawałków węgla, a nos tradycyjnie powstał z dużej, soczyście pomarańczowej marchwi. Podczas lepienia bałwana, rozegraliśmy bitwę na śnieżki. Skończyliśmy cali mokrzy. Wróciliśmy do domu, a następnie przebraliśmy się w suche ciuchy. Gdy jedzenie było gotowe, zaczęliśmy ubierać choinkę. Każdy dodał coś od siebie, więc drzewko było w tym roku wyjątkowo kolorowe. Dorośli podłożyli prezenty, gdy chłopcy nie patrzyli. Cały dom był udekorowany świątecznymi akcentami. Brakowało mi takich świąt. Owszem, w domu też próbujemy stworzyć taką atmosferę, ale jednak nie jest tak samo, jak tutaj. O wyznaczonej godzinie zebraliśmy się przy stole wigilijnym. Złożyliśmy sobie życzenia, później zasiedliśmy do kolacji, która była niesamowicie smaczna. Powiedział Niall, który zje wszystko, czy dobre, czy też nie. Oglądaliśmy "Kevin sam w domu", jak co roku. To już taka tradycja. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak zadowolony. Spędziłem mnóstwo czasu ze swoją rodziną w przyjemnej atmosferze.
*Oczami Harry'ego*

-Smacznego. - odezwałem się, kiedy wraz z Victorią zasiedliśmy do stołu, by zjeść wigilijną kolację przygotowaną przez nas oboje.
-Smacznego. - powtórzyła cicho. Ostatnimi czasy jest małomówna. Albo śpi, albo robi coś na komputerze. Nie taką Vicki poznałem. Zmieniła się i to bardzo. Może to dziecko? Przez ciążę ma taki zły humor? Tak, wmawiaj sobie, idioto. Jak zwykle musiałem wszystko spierdolić. Przeglądałem oferty mieszkań do wynajęcia w Ameryce, ceny biletów lotniczych i ogólnych informacji na temat życia w Stanach Zjednoczonych. Zostawiłem to na pulpicie i poszedłem do kuchni coś zjeść, kiedy Victoria musiała skorzystać z mojego laptopa i to wszystko zobaczyć. Kolejna awantura, a tak się starałem by jej nie wywołać. Brawo, Styles. Tylko ty tak potrafisz. Próbowałem z nią rozmawiać, lecz wszystko szło na marne. Ona jest nieugięta, zawsze stawia na swoim. Zjedliśmy w ciszy, by przejść do wręczania sobie prezentów. Dostałem od niej średniej wielkości pudełko. Wręczała mi je z wymuszonym uśmiechem, co bardzo mnie zabolało. Odstawiłem je na bok, a sam dałem jej prezent. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy go odpakowała. Dostałem buziaka w usta. Kiedy chciała się odsunąć, chwyciłem ją w talii, by przedłużyć pocałunek. Gdy skończyliśmy się całować, spojrzałem jej w oczy. Zobaczyłem na jej twarzy uśmiech. Tym razem prawdziwy, którego ostatnimi czasy brakuje w tym domu. Tą jakże romantyczną chwilę, przerwał telefon. Wywróciłem zażenowany oczami, kiedy blondynka odeszła, by odebrać połączenie. Usiadłem na kanapie i czekałem, aż skończy rozmawiać.
-Harry... - usiadła obok mnie. - Wyprowadźmy się do Stanów... - powiedziała, patrząc na mnie niepewnie.
*Oczami Victorii*

Podeszłam do stołu, gdzie zostawiłam mój telefon. Podniosłam go i przesunęłam palcem po ekranie, by odebrać połączenie.
-Słucham? - odezwałam się pierwsza.
-Wesołych świąt, pani Styles! - usłyszałam uroczy śmiech mojej przyjaciółki po drugiej stronie słuchawki, co natychmiastowo spowodowało u mnie uniesienie się kącików ust do góry.
-Dziękuję i nawzajem. - odpowiedziałam zadowolona. Dawno nie rozmawiałyśmy.
-Jak święta we własnym domu?
-Dobrze, chodź to gotowanie jest strasznie męczące. - zaśmiałam się, a brunetka wraz ze mną. - A jak święta w Mullingar?
-Jest niesamowicie. Szkoda, że nie ma was z nami.
-Niestety. Ale nadrobimy to kiedy indziej.
-Mam nadzieję. Co jeszcze u ciebie słychać?
-W sumie, to nie jest ciekawie. Znowu pokłóciłam się z Harry'm... - jęknęłam do telefonu, przypominając sobie zeszły tydzień.
-O co tym razem? - dla niej to już nie jest nic nowego, że pokłóciłam się z moim mężem. Można by rzec, że to normalne.
-On znowu myśli o wyprowadzeniu się z Londynu.
-Tak będzie lepiej, Vicki. - odezwała się po chwili ciszy. Jej ton głosu nie był już taki radosny.
-Co? Dlaczego?
-Nie jesteś bezpieczna w Londynie. Musisz się stamtąd wyprowadzić, bo możesz mieć poważne problemy z Suzie. - mówiła bardzo poważnie. Jak nigdy dotąd. Skoro ona tak myśli, to znaczy, że rzeczywiście coś jest nie tak. - To może uratować nie tylko ciebie, ale też Harry'ego i dziecko. - nie pomyślałam o tym, co będzie, gdy urodzi się dziecko. Czy wtedy to ono nie będzie jej celem. - Przemyśl to...

___________________________________________________

Cześć!
Kolejny rozdział za nami. Robi się coraz groźniej ;D
Dziękujemy za prawie 3.000 wyświetleń i za ponad 13.000 wyświetleń na blogu Everything is Possible!
Do następnego, M&W

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 14

-Suzie wie, że się przeprowadziliśmy i wie, gdzie teraz mieszkamy... - patrzyła na mnie pustym wzrokiem. Zazwyczaj reagowała inaczej. Tym razem odwróciła się i wróciła do salonu. Dlaczego? Dobiło mnie to jeszcze bardziej. Moje serce biło bardzo szybko, wynikało to z przerażenia. Sama myśl o dziewczynie z niebieskimi włosami sprawia, że mam gęsią skórkę. Podeszłam do szafki, chcąc wyciągnąć szklankę, do której mogłabym nalać wody. Ręce mi się tak trzęsły, że upuściłam ją, a ona z impetem i głośnym hukiem rozbiła się o kafelki. Obok mnie pojawił się Harry, a za nim Niall.
-Co się stało? - spojrzał na mnie, a potem na rozbite szkło. - Niezdara... - pokręcił z rozbawieniem głową. Nie odzywałam się, ani słowem. Nialler podał mi rękę i pomógł usiąść na krześle, kiedy mój mąż zamiatał podłogę. Głowa zaczynała mnie boleć coraz bardziej, przez co robiłam się śpiąca.
-Może idź się połóż, blada jesteś. - blondyn położył dłoń na moim ramieniu. Pokiwałam tylko głową, lekko się do niego uśmiechając. Odprowadził mnie do sypialni, gdzie wpadłam w łóżko, nawet nie pamiętając, kiedy zasnęłam.

*Oczami Harry'ego*

-Harry, muszę ci coś powiedzieć. - zaczęła moja ciężarna przyjaciółka, która wraz z rodziną przyjechała w odwiedziny. Usiadłem obok niej, wcześniej odkładając szklankę z zimnym napojem.
-W takim razie, słucham. - uśmiechnąłem się w jej stronę, ale ona tego nie odwzajemniła. Miała zimny, lecz zmartwiony wzrok, którym próbowała mnie ominąć. Jakby się czegoś bała. Myślała dość długo, zanim w ogóle coś powiedziała.
-Czujesz się tutaj bezpieczny? - zapytała, jakby nie znała odpowiedzi. Właśnie dlatego się tutaj przeprowadziłem. By czuć, że ja i moja Vicki wraz z dzieckiem będziemy bezpieczni.
-Oczywiście, że tak. Co to za pytanie? - zaśmiałem się nerwowo, nie wiedząc o co chodzi długowłosej.
-I nie podejrzewasz niczego, że ktoś może wam zagrażać? - celowo omijała mój wzrok. Ukrywa coś.
-Rosalie, o co chodzi? - atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. O co chodzi? Jak przyjechali, to była radosna, a od parunastu minut chodzi, jak wrak człowieka.
-O Suzie... - znieruchomiałem. Przecież ten temat jest już zamknięty. Od kilku lat siedzi w więzieniu. - Musisz zabrać stąd Victorię. Ona nie jest tutaj bezpieczna. - podniosła na mnie swoje niebieskie oczy, które powoli zaczynały się szklić.
-Ale co się dzieje? Powiedz mi! - krzyknąłem, lecz szybko zatkałem usta dłonią, przypominając sobie, że moja żona śpi.
-Dokładnie nie wiem, ale ona wie, że zmieniliście adres zamieszkania. Victoria nie chciała mi nic powiedzieć. - spuściła głowę. - Harry, ona jest niebezpieczna...
-Wiem, pamiętam. - szepnąłem, zastanawiając się, co mogę zrobić. Totalna pustka w głowie. Na pewno nie będzie chciała wyjechać, przerabialiśmy ten temat bardzo dokładnie. Z drugiej strony, nie mogę jej powiedzieć, że wiem o tym wszystkim, bo mogę się spodziewać kolejnej kłótni. Kurwa mać...

*Oczami Niall'a*

Grałem z moim synem w piłkę nożną w parku, zaraz naprzeciwko kamienicy, w której mieszka mój brat. Jednak, kiedy mu się znudziło, wróciliśmy do środka. Pomogłem mu ściągnąć ubrania i razem pomaszerowaliśmy do salonu. Przemierzaliśmy korytarz, a na schodach dostrzegłem Hazze, szukającego czegoś w telefonie. Puściłem Alex'a, by poszedł do mamy, a ja usiadłem obok loczka.
-Co tam?
-Jak myślisz, gdzie będziemy bezpieczni? - zapytał, przeglądając... stany Ameryki? Co?
-Nie wiem, dlaczego pytasz? - byłem lekko zmieszany.
-Musimy wyjechać z kraju. - odparł. Nie no, znowu mamy przechodzić to piekło. On sobie żartuje?
-Ty tak serio? - uniosłem jedną brew do góry.
-Tak. Nawet z rekomendacją twojej żony. - no teraz to mnie zaskoczył. Wstałem i odnalazłem moją żonę. Siedziała w salonie, oglądając razem z naszym synem jakąś bajkę.
-Jak to wyjechać? - nawet nie przejmowałem się tym, że Alex jest obok nas. I tak go to nie zainteresuje. Odwróciła głowę w moją stronę. Analizowała moją osobę z dość niespotykanym wzrokiem. Okazywał bardzo mało. Wstała i pociągnęła mnie za ramię do kuchni.
-Suzie wróciła. Vicki nie jest bezpieczna, więc my tak jakby też. - powiedziała cicho.
-I to jest powód dla którego MY mamy wyprowadzać się do USA? - zaakcentowałem słowo "my", bo to problem Styles'ów, nie nasz.
-A czy ja mówię o nas? - zakpiła. - Chodź moglibyśmy pojechać do Greg'a i Denise na jakiś czas. - masakra, jakie życie jest skomplikowane. - Za niedługo święta, moglibyśmy je spędzić w Mullingar z twoją rodziną.
-To nie rozwiąże problemu. Prędzej, czy później będziemy musieli wrócić do Londynu. - mruknąłem.
-Ale to tylko parę tygodni, zobaczymy co potem. - położyła swoją ciepłą dłoń na mojej piersi, patrząc na mnie z błagalnym wyrazem twarzy.
-Dobrze, zadzwonię do Irlandii i powiem, że przyjedziemy. - westchnąłem i przyciągnąłem ją do klatki piersiowej. Wtuliła się we mnie mocno, a ja poczułem, że wzdycha z ulgą.

***

Wróciliśmy do naszego domu i tak, jak obiecałem Rosalie, zadzwoniłem do Greg'a.
-Halo? - usłyszałem silny, irlandzki akcent po drugiej stronie słuchawki.
-Cześć Greg, to ja, Niall. - przywitałem się.
-O! Siema, stary! Co słychać u Londoners'ów? - zaśmialiśmy się krótko. Odkąd wyjechałem z rodzicami do Anglii, zawsze nas tak nazywa.
-Niezbyt ciekawie, ale jakoś leci. - westchnąłem po raz kolejny dzisiejszego dnia.
-A to czemu?
-Harry chce się wyprowadzić do Ameryki Północnej.
-Przecież dopiero co się wyprowadził od was z domu. Już mu się tam nie podoba?
-Chyba, nie wiem. - Greg nie wie o naszych perypetiach, jakie się tutaj dzieją. - Aczkolwiek, dzwonię z inną sprawą.
-Wal śmiało. - odpowiedział, a ja byłem pewny, że się teraz uśmiecha. Zawsze lubił pomagać ludziom, jak tylko mógł.
-Moglibyśmy przyjechać z Rose i Alex'em do was na święta?
-No pewnie, że tak! - krzyknął uradowany. - To zaproszę jeszcze rodziców i Styles'ów, co ty na to?
-Rodzice na pewno się zgodzą, ale dzisiaj byliśmy u Victrorii i powiedziała, że święta spędzają w nowym domu. - wytłumaczyłem.
-Och, ok. To kiedy możemy się was spodziewać w Mullingar?
-Myślę, że przyjedziemy trochę wcześniej, bo dawno nie byliśmy w Irlandii. I sądzę, że zostaniemy też na sylwestra.
-Ale będzie się działo! Zostańcie, bo szykuje się świetna impreza u nas. Wszyscy starzy znajomi ze szkoły.
-Pewnie. To odezwę się za niedługo i dokładnie powiem co i jak.
-Do zobaczenia, brachu.
-Cześć. - z uśmiechem na ustach, rozłączyłem się.
-I co? - zapytała brunetka, wychylając się zza framugi drzwi do naszej łazienki.
-Grudzień spędzimy w Mullingar. - puściłem jej oczko. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie. Złożyła na moich ustach długiego i namiętnego całusa. - Wynagrodzisz mi to. - mruknąłem, na chwilę się od niej odrywając.
-Mam ci wynagrodzić to, że chcę spędzić święta z twoją rodziną? - zaśmiała się.
-Nie, ale samą fatygę tak. - uśmiechnąłem się cwaniacko i delikatnie popchnąłem ją na łóżko.

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 13

-Obserwuję cię. - odezwał się kobiecy głos. Szybko się rozłączyłam. Po raz kolejny zadaje sobie to pytanie - Kto i po co do nas wydzwania? Tym razem ktoś się odezwał... Nie mogę ciągle żyć w strachu przed wszystkim. Usiadłam z powrotem na krześle.
-Hej, wszystko ok? - z ponownych zamysłów wyciągnął mnie głos Harry'ego.
-Tak, wszystko dobrze. - zapewniłam, uśmiechając się do niego.
-To w takim razie odpowiesz mi kto tym razem dzwonił? Wyglądałaś na przestraszoną. - zmarszczył brwi.
-Ponownie cisza. A tobie się wydawało, że się wystraszyłam. Jestem po prostu zmęczona i jedyne o czym marzę to to, żeby iść do łóżka, przytulić się do ciebie i zasnąć.
-Hmm, to w takim razie ja już skończyłem jeść i mogę spełnić twoje marzenia. - złapał mnie za dłonie i poprowadził do naszej sypialni. Pozrzucał nadmiar poduszek i koc, a ja tylko przewróciłam na niego oczami, ale nie miałam już siły odłożyć tych rzeczy na bok. Chyba nic się nie stanie jak raz nie posprzątam. Zdjęłam bluzę i skoczyłam pod miękką pościel. Po chwili poczułam ciepłe ramiona owijające się wokół moich.
-Kocham cię. - ciepły oddech niosący te słowa uwolnił w moim brzuchu stado motylków. Pomimo tego, że jesteśmy już tak długo razem, wciąż to cudowne uczucie powraca do mnie. 
-Ja ciebie też. - odpowiedziałam sennym głosem, wtulając się jeszcze bardziej w mojego męża. Moje powieki stawały się coraz cięższe, aż przysłoniły moje oczy, a ja powoli zasypiałam.
*Oczami Rose*

-Niall, musimy wreszcie z nim porozmawiać i wszystko mu wyjaśnić. - Alex od kilku godzin siedzi w swoim pokoju, obrażony na cały świat z powodu wyprowadzki Vicki. Kilka razy, nie ... Kilkanaście, bo to nie zdarzyło się tylko parę razy, próbowaliśmy do niego wejść. Niestety skończyło się na tym, że rzucał w nas wszystkim, co miał pod ręką.
-Wybacz, ale ja kolejnego siniaka wolałbym nie mieć. - odpowiedział, pokazując dwa obrzęki na swojej ręce. Prychnęłam zdenerwowana i ruszyłam w stronę pokoju mojego syna. W życiu nie widziałam, by trzylatek ustawiał sobie rodziców, jak chce. Ja na pewno nie zamierzam być pierwsza. Już bez pukania, wkroczyłam do białego pokoju. Alex leżał na łóżku z twarzą wbitą w poduszkę. Usiadłam obok niego.
-Alex, porozmawiaj ze mną... - ułożyłam dłoń na jego ramieniu, próbując opanować nerwy. Zerwał się pod wpływem mojego dotyku i odsunął na prawą stronę łóżka. Co ja się z nim będę bawić? Chwyciłam jego boki, podniosłam i usadowiłam na swoich kolanach. Próbował się wyrwać, ale jestem troszeczkę silniejsza od niego. - Posłuchaj. Ciocia nie wyprowadziła się na drugi koniec świata i będziesz się z nią często widywał. Nie ma co rozpaczać nad tym.
-Nie prawda! Ciocia i wujek się wyprowadzili i będą mieli nowe dziecko! Nie będzie miała dla mnie czasu! - wiercił się i kopał moje nogi.
-Zawsze znajdzie dla ciebie czas... - przerwał mi, tym samym wyrywając się z moich objęć. Wrócił na łóżko, wtulając się w swojego ulubionego misia. Nie wiem, jak mu wytłumaczyć to wszystko. Wstałam i wyszłam z Alex'owego królestwa. W sypialni czekał Niall, który musiał widzieć moje nieudolne tłumaczenie wymieszane z nerwami. Skarcił mnie wzrokiem i wyszedł z sypialni. Zrezygnowana udałam się do łazienki, by wziąć gorący prysznic. Nawet to nie pomogło mi odsapnąć. Kiedy znalazłam się w łóżku, a obok mnie mój mąż, nawet nie powiedział mi 'Dobranoc'. Jeden z najgorszych dni w moim życiu...
***

Obudziłam się i przetarłam leniwie oczy. Nie wyspałam się, a nerwy dnia wczorajszego odczuwam w ciągu dalszym. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na puste miejsce obok mnie. Niall pewnie jest w kuchni. Bo przecież jak nie ma go w sypialni, ani przed telewizorem, to jest przed lodówką. Ubrałam się, uczesałam włosy i zeszłam na dół. Blondyn siedział przy stole i czytał coś na swoim telefonie.
-Dzień Dobry. - mruknęłam niepewnie.
-Zależy komu dobry. - odpowiedział sarkastycznie. Pewnie, najlepiej by było, gdyby jeszcze nasze drugie, nienarodzone dziecko się na mnie obraziło. Wywróciłam oczami i podeszłam do niego od tyłu, by położyć dłonie na jego ramionach. Zniżyłam głowę, by pocałować jego policzek, lecz tego nie zrobiłam.
-Przepraszam za to... - szepnęłam mu do ucha. Źle się z tym czułam, że tak potraktowałam Alex'a. Tylko pogorszyłam sprawę.
-Nie mnie przepraszaj, tylko naszego syna. - odpowiedział, nie reagując na mój dotyk, a to zawsze działało.
-Jak na razie, to ty jesteś na mnie najbardziej wkurzony. - westchnął zrezygnowany i odsunął trochę krzesło, pozwalając mi usiąść na jego kolanach. Jedną dłoń ułożył na moim zaokrąglonym brzuchu, a drugą mnie objął.
-Wiem, ale nie lubię kiedy tak go traktujesz. - w końcu spojrzał mi w oczy.
-Tylko, że ja już nie wiem, jak mu to wytłumaczyć, że będzie się widywał z Victorią... - jęknęłam, czując, że znowu będę musiała się zmierzyć z uporczywością mojego syna.
-Najlepiej będzie, gdy dzisiaj tam pojedziemy. Na kawę, czy coś. - zaproponował. Zgodziłam się, mówiąc, że zaraz zadzwonię do Styles'ów. Niall poszedł obudzić małego. Wyciągnęłam telefon i szybko wybrałam numer mojej przyjaciółki. Musiałam zadzwonić drugi raz, bo za pierwszym razem nikt nie odebrał.
-Halo? - usłyszałam zaspany głos Harry'ego.
-Cześć, Hazz. Obudziłam? - zaśmiałam się, bo doskonale wiedziałam, że w tym momencie gromiłby mnie wzrokiem.
-Skądże. Co twa dusza pragnie w środku nocy?
-Jest 9:30...
-No, czyli noc.
-Nie ważne. Możemy was dzisiaj odwiedzić?
-Już się stęskniliście?
-Alex najbardziej. Jak wczoraj dostał focha to zapewne do teraz go ma...
-Ale ten wasz syn jest zbuntowany. - usłyszałam śmiech po drugiej stronie słuchawki. - To wpadajcie kiedy chcecie, bo siedzimy cały dzień w domu.
-Ok, będziemy po południu. Do zobaczenia.
-Na razie. - rozłączyliśmy się i akurat do kuchni wszedł mój mąż, trzymając na rękach ospałego Alex'a.
-Cześć, synku. - uśmiechnęłam się do niego lekko. Pomachał mi tylko rączką, ziewając w między czasie. Wyciągnęłam po niego ręce, a Niall mi go podał. -Pojedziemy dzisiaj do cioci Victorii. - poinformowałam go. Od razu się rozbudził. Popatrzył na mnie swoimi dużymi oczami, w których od razu można było zauważyć radość.
-Ale fajnie! - krzyknął klaszcząc rączkami. W dobrych humorach zjedliśmy śniadanie, a po południu wybraliśmy się do naszych byłych współlokatorów.

*Oczami Victorii*

-Alcio! - uśmiechnęłam się promiennie, kiedy tylko zobaczyłam małego chłopca biegnącego w moją stronę. Kucnęłam przed nim i mocno przytuliłam. Nie widziałam go jeden dzień, a tak bardzo się za nim stęskniłam. Przywitałam się również z Rosalie i Niall'em, a potem usiedliśmy w salonie, by porozmawiać. Alex nie odstępował mnie nawet na krok. Cały czas mnie zagadywał. Kochane dziecko.

***

-Rose, chodź ze mną do kuchni, pomożesz mi. - powiedziałam stojąc w drzwiach salonu. Ruszyła się z kanapy i pomaszerowała za mną do kuchni.
-W czym ci mam pomóc? - zapytała, opierając się o krawędź blatu. Zamyśliłam się chwilę, bo nie wołałam jej tutaj po rzeczywistą pomoc, tylko chciałam z nią porozmawiać.
-Mam problem... - zaczęłam, w myślach próbując ułożyć sobie wszystko, co mam jej powiedzieć.
-Jaki? - ponagliła mnie.
-Suzie wie, że się przeprowadziliśmy i wie gdzie teraz mieszkamy...

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 12

-Suzie wróciła. - dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona.
-Żartujesz, prawda? - zapytała z myślą, że odpowiem "Tak". Niestety nie. Pokręciłam przecząco głową. - Skąd wiesz? - o, nie. Tego to już na pewno jej nie powiem.
-Mówiono o tym ostatnio w wiadomościach. - mruknęłam, idąc przed siebie.
-Ty nie oglądasz wiadomości. - kurwa. Czy ona serio musi wszystkiego dociekać i używać każdych możliwych argumentów?
-Przypadkiem nacisnęłam nie ten program, co chciałam. Dlatego to widziałam. - próbowałam się jakoś wytłumaczyć. Trochę średnio mi to wyszło, ale chyba uwierzyła, bo nie ciągnęła dalej tego tematu. Dokończyłyśmy pić gorącą czekoladę, po czym stwierdziłyśmy, że możemy już wrócić do domu.

***

Jedziemy z Harry'm na spotkanie z agentem nieruchomości. Mamy obejrzeć dom, który wybrał mój mąż. Wyjechaliśmy z naszej okolicy. Minęliśmy centrum, aż znaleźliśmy się na drugim końcu miasta. Szczerze, nigdy nie myślałam, że będziemy tutaj mieszkać. Znaczy, jeszcze nic nie wiadomo, nie podjęliśmy ostatecznej decyzji. Harold zaparkował samochód i wyszedł z niego, a ja za nim. Stanęliśmy przed różowymi drzwiami. Trzeba przyznać, że oryginalne. Grzecznie zapukaliśmy, a chwilę potem otworzył nam mężczyzna, z którym byliśmy umówieni. Oprowadził nas po całym domu. Nie myślałam, że za takimi murami może się kryć tak ładne mieszkanie.
-Podoba ci się? - zapytał Hazz, chwytając moją zimną dłoń.
-Tak. - westchnęłam cicho.
-Chyba nie do końca. - zmrużył śmiesznie oczy, co mnie rozbawiło.
-Podoba się i to bardzo. Ale to nie zmienia faktu, że nie jestem pewna tej przeprowadzki. - spoważniałam. Biedny Harry, tyle problemów ma ze swoją żoną.
-To co ty na to, by się z tym przespać, a jutro podjąć decyzję? - wiedziałam, że po głowie przeszły mu swawolne myśli. Odruchowo pacnęłam jego ramię. Pokiwałam twierdząco głową, a on poprosił tego miłego pana o trochę czasu do namysłu. Wyszliśmy przed kamienicę. Stwierdziliśmy, że skoro mamy tu zamieszkać, to warto zapoznać się z okolicą. Spacerowaliśmy dookoła, zwiedzaliśmy pobliskie parki oraz zabytkowe miejsca, pokazujące brytyjską historię.
-Ładnie tu. - skomentowałam, przerywając tym ciszę panującą między nami od początku spaceru.
-Tak, spokojnie tutaj. - odpowiedział odprężony. Zawsze, gdy razem wychodzimy taki jest. Jakby nic innego go nie obchodziło, tylko spokój i cisza. W sumie, prowadząc takie życie, jakie my mamy do tej pory, nie dziwię mu się. Dla mnie to również coś, co uwielbiam. Wyrwanie się od codzienności każdemu jest potrzebne. Po około godzinnym spacerze, zwiedziliśmy wszystko co znajdowało się nieopodal nieruchomości na sprzedaż, którą Harry zamierza kupić. Śmiało mogę stwierdzić, że jest tutaj o wiele inaczej, jak w Hampstead, czyli dzielnicy, w której aktualnie mieszkamy. 


***

Po paru tygodniach spędzonych na rozmyślaniu o wyprowadzce, postanowiliśmy, że zamieszkamy sami. Oczywiście Niall i Rose bardzo nalegali żebyśmy zostali, ale potrzebna jest nam prywatność. Aktualnie Harry pakuje ostatnie walizki, gdy ja próbuje ogrzać się w samochodzie. Trudno było mi się pożegnać z Rose, zawsze byłyśmy razem. Owszem będziemy się często spotykać, a do naszego nowego miejsca zamieszkania nie jest tak daleko, ale i tak wiem, że nie będzie to samo. Jednym słowem mogę podsumować, że dorosłyśmy. Dorosłyśmy i potrzebne jest nam rozdzielenie. Przed moje rozmyślanie nawet nie zauważyłam, że Hazz już wszystko spakował i teraz trzyma swoją dużą dłoń na moim udzie. Odwróciłam w jego kierunku głowę i smutno się uśmiechnęłam.
-Będzie dobrze.- pocałował mnie w czoło. Zapinałam pasy, a samochód ruszył. Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam w drzwiach Alex'a który płakał. On najbardziej to przeżywał i nawet nie dało mu się wyjaśnić, że będę przyjeżdżać i, że będziemy się widywać. Szkoda mi malucha.

*Oczami Harry'ego*

-To już ostatnie pudło, kochanie. - wszedłem do kuchni, taszcząc ze sobą ogromne pudło różnych sprzętów kuchennych. Vicki stała w mojej bluzie oparta o blat i jedyne co do niej należało, to mówienie gdzie co mam dać.
-Daj to na stół, ja potem to rozpakuje. -powiedziała. Wyglądała słodko. Z resztą jak zawsze w moich ogromnych na nią ubraniach. Zrobiłem co chciała i podszedłem do niej. Objąłem ją ramionami wtulając głowę w jej szyję. Zarzuciła swoje ręce na mój kark i lekko głaskała mnie po głowie. Po pewnym czasie spędzonym w tej pozycji, podniosłem ją tak, żeby mogła usiąść na blacie.
-Może teraz mała drzemka, potem dokończymy rozpakowywanie? - zaproponowałem całując jej policzek.
-Och, tak. Mam dość tego, jestem padnięta. - usłyszałem jej chichot. Oderwałem się od niej.
-Ej, ty mi tu nie kłam, że taka zmęczona jesteś! Ty nic nie robiłaś!
-Jak to nic?! Wiesz, jak wyczerpujące jest mówienie gdzie, co, i jak masz dać? - oboje wybuchnęliśmy śmiechem. W końcu uciszyłem ją pocałunkiem. Długim, czułym i takim, jak właśnie uwielbiam. Na koniec potarłem nasze nosy. Umieściłem moje dłonie na jej brzuchu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tam w tym małym brzuszku, już cztery miesiące siedzi mały człowieczek. Podniosłem koszulkę mojej ukochanej i pocałowałem brzuch.
-Już nie możemy się ciebie doczekać, maluszku. Świat jest szalony, a my jeszcze bardziej, ale myślę, że i tak ci się tu spodoba. - Vicki uśmiechała się na moje słowa. Zakryła brzuch i wpiła się w moje usta po raz kolejny. Przerwał nam telefon. To dziwne, bo jeszcze nikt nie ma naszego nowego numeru.
-Wiesz, kto może dzwonić? - zapytałem zdziwiony.
-Może to Rose. Podawałam tylko jej ten numer. - uśmiechnęła się. Wziąłem słuchawkę do rąk i odebrałem połączenie. 
-Już za nami tęsknicie? - zapytałem lekko rozbawiony. Przez chwilę niczego nie słyszałem. - Halo. Niall, to ty? - znowu nic. Trudno, może ktoś się pomylił. Rozłączyłem się i odłożyłem telefon. - Dziwne, że nikt się nie odezwał.
-Może są jakieś problemy, zbliża się burza. 
-Możliwe. A teraz trzeba coś zjeść, a potem spać. 
-Zrób sobie kanapki, ja jadłam jak wnosiłeś pudła.
-I nie podzieliłaś się? - zażartowałem. Cmoknęła słodko ustami. 

*Oczami Victorii*

Mimo, że się nie napracowałam i tak jestem padnięta. Czekałam tylko na Harry'ego i chcę iść spać. Gdy siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy, znowu zadzwonił telefon. Tym razem to ja odebrałam.
-Halo? - zaczęłam. Podobnie, jak za pierwszym razem, gdy Harry odebrał, nikt się nie odzywał. Ale nie była to głucha cisza. Było słuchać fale obijające się o brzeg. - Halo? - ponownie się odezwałam. Tym razem długo nie czekałam na odpowiedź.
-Obserwuje cię. - odezwał się kobiecy głos.

_________________________________________________________________

Hej, kochani! Wróciłyśmy do Was z nowym rozdziałem :) Wraz z nim, zostały zaktualizowane dwie strony. Mianowicie w zakładce 'Bohaterowie' pojawiła się Suzie, a w zakładce 'Okolica' możecie zobaczyć nowe mieszkanie Victorii i Harry'ego.

Do następnego rozdziału!
M&W

poniedziałek, 13 października 2014

Zawieszenie bloga.

Hej!
Na początku wielkie, WIELKIE, W-I-E-L-K-I-E podziękowania za 2000 tysiące wyświetleń! Jesteście niesamowici! Dziękujemy, skarby!
A teraz druga wiadomość...
Przychodzimy do Was ze smutną nowiną, a mianowicie chcemy poinformować, że zawieszamy bloga. Jak na razie na czas nieokreślony. Kiedy wróci nam wena, obmyślimy, co tak naprawdę chcemy zrobić z naszymi bohaterami - rozdziały zaczną się pojawiać.
Nie wiemy kiedy do Was wrócimy. Może to być tydzień, dwa, a może nawet miesiąc, czego osobiście byśmy nie chciały.
Bardzo Was przepraszamy i postaramy się naprawić zaistniałą sytuację, jak najszybciej będzie to możliwe.

Kochamy Was!
Do zobaczenia, M&W

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 11

-Tymi nabojami pozbawiłam ich życia. - wskazała na nie. - Mam również czwarty, który nie jest zniszczony. - spojrzała w moje oczy. Przeszywała mnie swoim zimnym wzrokiem. - Zostawiłaś mnie, a potem sprzedałaś wszystko policji. Sąd obarczył mnie dożywociem, ale ja i tak sobie poradziłam. Nic nie jest mnie w stanie powstrzymać. Zabiłam masę ludzi, by się teraz tutaj znaleźć. - tłumaczyła, nie odrywając ode mnie wzroku. Ja również nie mogłam przestać się patrzyć, bo byłam sparaliżowana. Zaraz mnie zabije. Wiedziałam, że to się dla mnie źle skończy. Jeżeli jej nie pomogę, to ona prędzej, czy później mnie znajdzie i rozprawi ze mną.
-T-to nie j-ja... - szepnęłam płaczliwym głosem. W kącikach oczu zaczęły zbierać się łzy, których nie byłam w stanie powstrzymać, by nie spłynęły po moich policzkach. Dziewczyna się tylko zaśmiała. Podniosła pistolet i na moich oczach przeładowała go, a później wycelowała we mnie. - Przysięgam. - pisnęłam, zamykając w tym samym czasie oczy. Przygotowywałam się na ból, a następnie szybką śmierć, lecz minutę później, dalej nic nie czułam. Otworzyłam zapłakane oczy i rozejrzałam się dookoła. Suzie nigdzie nie było. Zniknęła, tak po prostu. Kiedy upewniłam się, że jej nie ma, ruszyłam biegiem do domu. Nie obchodziło mnie to, że jestem w ciąży i nie mogę się przemęczać fizycznie. I tak jestem już wykończona psychicznie. Dobiegłam do domu i chwyciłam za klamkę. Były zamknięte, więc zaczęłam szarpać i dobijać się do środka. Chwilę potem otworzył mi zaskoczony Hazz. Nie zastanawiając się, jak wyglądam, rzuciłam się na jego szyję i zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Byłam przerażona.
-Vicki, co się stało? - zapytał zamykając drzwi, ale nie puszczając mnie ze swoich objęć.
-Suzie... - tylko tyle udało mi się powiedzieć.
-Co Suzie? - dopytywał.
-Ona... Ona próbowała mnie zabić za to, że policja ją złapała. Myśli, że to ja ją wrobiłam. - schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi, próbując się uspokoić, lecz na marne. - Harry, proszę. Wyprowadźmy się stąd, jak najdalej. - sama nie wierzyłam w to, co właśnie powiedziałam. Nie panowałam nad tym, co robię. Zaskoczony spojrzał na mnie.
-Jutro o tym pomyślimy. Teraz musisz się położyć.

*Oczami Harry'ego*

To, co się wczoraj wydarzyło, zamęcza mnie od samego rana. Ciągle o tym myślę. Jakim cudem ona nas znalazła? Trochę jest to nie do przyjęcia, jak dla mnie.
-Dzień dobry. - ziewnęła zaspana Rose, wchodząc do kuchni, by napić się porannej kawy.
-Nie wiem, czy taki dobry. - mruknąłem zmieszany. Zatrzymała się w miejscu i spojrzała na mnie.
-Co to były za hałasy w nocy? - zapytała, wyciągając kubek z szafki.
-Victoria próbowała dostać się do domu. - odpowiedziałem, przerzucając kolejną kartkę gazety.
-Nie mogła zrobić tego ciszej? - jęknęła niezadowolona. Nie odpowiedziałem, tylko zostawiłem temat w spokoju. Wiem, że powinienem jej o wszystkim powiedzieć, ale najpierw zajmę się moją żoną i znalezieniem dla nas bezpiecznego miejsca na tym pieprzonym świecie.

*Południe*

Poczułem małe, zimne dłonie na moim karku. Wyprostowałem się na moim fotelu i uniosłem głowę, by zobaczyć Victorię. Miała podpuchnięte oczy i policzki. Była blada, zmęczona. Odwróciłem się do niej przodem, a następnie pociągnąłem jej biodra w swoją stronę tak, że usiadła mi na kolanach. Przytuliła się do mnie mocno, dalej pozostając cichą.
-Vicki... - pogłaskałem jej plecy. Mruknęła coś w stylu "Słucham". - Znalazłem dla nas nowy dom. - poinformowałem dziewczynę. Odsunęła się na parę centymetrów.
-Gdzie? - pokazałem jej dom, który znajduje się po drugiej stronie miasta. Dzielnica jest spokojniejsza, ponieważ to jest sam skaj Londynu. Posiadłość jest niewielka, ma tylko dwie sypialnie, kuchnię, łazienkę oraz salon. Z tyłu znajduje się niewielki ogród z tarasem. Spodobało się jej, dlatego zadzwoniłem do agenta nieruchomości i umówiłem nas na spotkanie jutro o 15:00. Cieszyłem się, ponieważ uwolnię się od mojego brata i nie będziemy już im zaśmiecali życia naszą obecnością. Będę miał również moją żonę na wyłączność. Z drugiej strony, martwię się. Boję się, że skoro ona wróciła, mojej Vicki może stać się krzywda. Pomimo tego, że wiem co robię, czuję się zagubiony.


*Oczami Victorii*

Nie jestem pewna tej przeprowadzki. Ugh, niczego nie jestem pewna. Od wczoraj boję się nawet własnego domu. Najchętniej to zakopałabym się w kołdrze i tam została już na zawsze.
-Ciocia, pobawisz się ze mną? - poczułam małą rączkę, na swoim kolanie. Spojrzałam w dól, na Alex'a i lekko się do niego uśmiechnęłam.
-A co powiesz na to, że wujek się z tobą pobawi? - Harry wziął go na ręce.
-Tak! - maluch zaklaskał szczęśliwe. Poszli razem do pokoju Horan'a, a ja zostałam sama. Tylko na chwilę, ponieważ dołączyła do mnie Rosalie.
-Może wspólny wypad na miasto? - zaproponowała. Zastanawiałam się chwilę nad tym i byłam gotowa odmówić, lecz w ostatniej chwili zmieniłam zdanie.
-Jasne. - uśmiechnęłam się. Będąc z moją przyjaciółką, nie powinnam się tak bać. W końcu będzie z nią o wiele raźniej. Ubrałyśmy się, ogłosiłyśmy chłopakom naszą nieobecność na najbliższe kilka godzin i wyszłyśmy z domu. Zaparkowałyśmy w centrum. Zwiedzałyśmy wiele sklepów, drogerii. Byłyśmy w kawiarni, gdzie kupiłyśmy naszą ulubioną, gorącą czekoladę z piankami. Nie chciałyśmy bezczynnie siedzieć, dlatego udałyśmy się na spacer. Szłyśmy wzdłuż rzeki Tamizy, co jakiś czas upijając łyk gorącego napoju, zakupionego w Starbucks'ie.
-Wyprowadzamy się z Harry'm.- wypaliłam w momencie, kiedy nastała cisza. Brunetka spojrzała na mnie zaszokowana. Wiedziała, że nie chcę się wyprowadzać od nich.
-Dlaczego? - widać, że nie była zadowolona z tej decyzji. Lubimy ze sobą mieszkać, więc rozstanie na pewno będzie ciężkie.
-Musimy was zostawić w spokoju. Jesteście pełną rodziną, a my niepotrzebnie zabieramy wam czas i miejsce. - skłamałam. Wiem, że Rose nigdy nie miała nic przeciwko nam i chciała byśmy mieszkali razem. Jak na razie nie chcę jej mówić o Suz.
-Błagam cię, dziewczyno. Już tyle razy przerabiałyśmy ten temat... - westchnęła zrezygnowana.
-Wiem, ale...
-Ale co?
-Suzie wróciła.

_________________________________________

Hej!
Od razu chcemy was bardzo, ale to bardzo przeprosić. Rozdział nie pojawił się tydzień, w ogóle są krótkie i aż mózg urywa... Następny rozdział zapewne też nie pojawi się zbyt szybko, ale to wynika z braku czasu :/
Mamy nadzieję, że jeszcze chce się komuś to czytać, a jeżeli tak, to zapraszamy na kolejne rozdziały :)
Do zobaczenia, kochani!   M&W

sobota, 27 września 2014

Rozdział 10

Kolejne dni października przeminęły jak z procy. Nadszedł jedenasty miesiąc roku, a wraz z nim chłodne dni i noce. I to bardzo, ponieważ już 23 listopada spadł pierwszy śnieg.
-Ciociu, ciociu! Patrz! - mały Alex zawołał z salonu. Wstałam od swojego biurka i pomaszerowałam do salonu, gdzie maluch stał przy oknie balkonowym i spoglądał na ogród. Odsunęłam bardziej firankę, po czym ukucnęłam za jego plecami. - Śnieg pada! - cieszył się niesamowicie bardzo. Kocha tą porę roku i uwielbia bawić się w białym puchu. Lepić bałwany, rzucać śnieżkami oraz robić aniołki. Przy tym jest zadowolony, jak nigdy. Skoro zaczął padać śnieg, to znaczy, że powoli zaczynać będzie się świąteczna atmosfera. Kupowanie składników na dwanaście potraw świątecznych, prezentów, wyjazdy rodzinne, dekorowanie domów w środku, jak i na zewnątrz. Mam nadzieję, że Harry i Niall nie spalą w całej okolicy bezpieczników, podłączając kolorowe światełka, które mają wisieć na dachu...
-Czy wy to widzicie?! - krzyknęła Rose, zbiegając z góry, prawie potykając się o własne nogi. - Śnieg pada! - była cała uradowana z tego powodu. Tak, jak jej syn, uwielbia zimę. Od jakiegoś czasu, bo gdy miała piętnaście, czy tam szesnaście lat, nienawidziła tej pory roku. Wzięła swojego potomka na ręce i wyjrzała przez okno. Alcio przyłożył nos oraz swe małe dłonie do szkła, a tym samym szyba się zaparowała. Spędzili tak resztę wieczoru. Wróciłam do swoich zadań, które przerwałam parę minut temu.


*Oczami Rose*

-Idziemy na dwór, zobaczyć go z bliska? - zapytałam mojego syna. Pokiwał ochoczo głową, więc szybko ubraliśmy kurtki, buty, szale oraz czapki, a następnie ruszyliśmy do ogrodu. Oświeciłam wcześniej światło na werandzie, by cokolwiek zobaczyć, ponieważ nadchodzi wieczór, a wraz z nim niebo ściemnia się. Maluch ostrożnie zszedł ze schodów i stanął na miękkiej trawie, która zaraz będzie pokryta białą kołdrą. Znalazłam się obok niego, spoglądając w górę. Wyciągnęłam rękę do przodu, próbując złapać chodź jeden płatek śniegu. Poczułam jak pojedyncze, zimne kropelki osiadając na mojej dłoni. Alex próbował złapać go językiem i zjeść. Wyglądało to naprawdę zabawnie, a zarazem uroczo. Kręcił się gdzie popadnie, o mało co nie tracąc równowagi. Napawaliśmy się tą pogodą, lecz stwierdziliśmy, że zaczynamy marznąć. Wróciliśmy do domu i z powrotem oglądaliśmy wszystko przez okno.

*Oczami Victorii*

Kończy się listopad, za kilka dni nastąpi grudzień. Zbliżają się mikołajki, więc przydałoby się kupić prezenty dla Alex'a, Oscar'a oraz Chris'a. Udałyśmy się z Rosalie do Leadenhall Market w dzielnicy CIty. Spacerowałyśmy kolejno między sklepami, oglądając wystawy. Jest mnóstwo świetnych zabawek dla dzieci, ale i tak musimy znaleźć te najlepsze. Znalazłyśmy dla małego Tomlinson'a i Swartz'a, lecz dla Horan'a jeszcze nie. Postanowiłyśmy chwilę odpocząć, dlatego usiadłyśmy przy stoliku jednej z wielu mniejszych restauracji, które się tutaj znajdowały. Zamówiłyśmy gorącą czekoladę, a dla zabicia czasu rozmawiałyśmy na każdy temat, jaki nam ślina na język przyniosła. Poczułam duże dłonie, zakrywające moje oczy.
-Zgadnij kto to. - szepnął mi do ucha. Od razu się uśmiechnęłam, bo wiedziałam, że to Harry.
-Mój mężuś. - odpowiedziałam najsłodziej, jak tylko potrafiłam. Odsłonił moje oczy, złożył na moich ustach krótki pocałunek. Usiadł obok mnie i splótł nasze palce, bawiąc się nimi. - Wypuścić was dwie na zakupy, to nawet na obiad nie wrócą. - zaśmiał się, a my z nim.
-Nie możemy znaleźć prezentu dla Alex'a. Tak, to byśmy już były w domu. - odpowiedziała trochę przybita brunetka. Ona też jest tym zmęczona. Odzwyczaiłyśmy się od chodzenia po galerii godzinami. Parę lat temu, to tak spędzałyśmy większość naszego czasu. 
-Znalazłem już, więc nie musicie się trudzić. - pokazał nam torbę, w której była mała replika zabytkowego samochodu z XIX wieku. Nasz bratanek kolekcjonuje takie rzeczy i na pewno ucieszy się z prezentu.


***

Rutyna. Dzień w dzień to samo. Czyli wstaję, idę do łazienki, potem na śniadanie, trochę popracuję, zajmuję się Alex'em w międzyczasie, robię obiad, przychodzą Horan'owie i Harry, oglądamy film, a następnie idziemy spać. Nudne, co? Może Harry miał rację? Może czas coś zmienić? Przeprowadzić się i zacząć własne życie, nie opierające się na mojej przyjaciółce i jej rodzinie? Nie. W ciąży zawsze przychodzą mi dziwne pomysły do głowy. Nadszedł wieczór, a ja miałam ochotę się przewietrzyć. Ubrałam się ciepło, by nie zmarznąć, po czym wyszłam z domu. Skierowałam się do pobliskiego parku. Przechodziłam obok skateparku. Kiedyś, jak tędy przechodziłam z Alex'em, powiedział mi, że chce jeździć na deskorolce. Usiedliśmy na ławce i oglądaliśmy nastolatków jeżdżących na deskach i BMX'ach. Był tak zafascynowany tym, że spędziliśmy tak dobre dwie godziny. Dzisiaj, nawet o tej porze było tam dużo ludzi. Śmiali się i wygłupiali. Szpanowali przed innymi swoimi umiejętnościami. Niestety nie każdemu szczęście dopisuje i kończy się to złamaniami, albo otarciami. Ocknęłam się i dopiero teraz spostrzegłam, że stałam tak parę minut, wpatrując się w grupkę innych osób. Odeszłam od miejsca rozrywek i zmierzyłam do wyznaczonego przeze mnie celu. Spacerowałam pomiędzy drzewami, podziwiając nocny krajobraz tego miejsca. Co jakiś czas pojawiały się latarnie, dające niezbyt dużą ilość światła. Lekki wiatr kołysał liśćmi drzew, które wydawały z siebie przyjemny dla uszu szum. Od dawna nie byłam tak odprężona, jak teraz.
-Nie proponowałabym spacerów nocnych bez osoby towarzyszącej. - usłyszałam kobiecy głos za swoimi plecami. Gwałtownie się odwróciłam, by spojrzeć, kto to. Niestety ciemność mi to uniemożliwiła.
-Kim jesteś? - zapytałam, coraz bardziej przerażona.
-Domyśl się. - odpowiedziała swym delikatnym głosem, który pamiętam. Nie wiem skąd, ale pamiętam. - Mogę sprawić, że będę twoim problemem. Koszmarem, który będzie ci się śnił każdej nocy. - dodała, a jej głos nabrał tajemniczości. Zaczęłam się cofać, próbując odnaleźć latarnię, by móc spojrzeć na kobietę, która znajduję się przede mną. Przyśpieszyłam kroku, lecz tak, by nie upaść na ziemię. Dopiero, gdy poczułam twardy asfalt pod nogami, pojawiła się również latarnia. Stanęłam na środku okręgu, ale ona pozostała poza nim. - Boisz się? - usłyszałam po mojej lewej stronie. Krąży wokół i się mną bawi.
-N-nie. - zająknęłam się. Prawda taka, że boję się jak cholera i nie wiem, co mam zrobić.
-Doprawdy? Twarda z ciebie dziewczyna. - zachwaliła, a ja przełknęłam głośno ślinę.
-Kim jesteś? - ponowiłam swoje pytanie, zadane chwilę temu. Nieświadomie zaczęłąm bawić się rękawami parki, którą miałam wtedy na sobie. Usłyszałam, jak coś uderza o chodnik. Spojrzałam w dół i zobaczyłam pistolet oraz trzy zużyte naboje do niego. Moje ciśnienie podskoczyło jeszcze bardziej, ponieważ byłam zdezorientowana. Zaczęłam
szybko oddychać.
-Zabójcą. - odpowiedziała krótko. - Tym pistoletem zabiłam lekarza i dwie pielęgniarki. Pamiętasz?
-Suzie... - wyszeptałam. Dziewczyna zrobiła jeden krok do przodu, także teraz mogłam ją ujrzeć w całości.
-Tymi nabojami pozbawiłam ich życia. - wskazała na nie. - Mam również czwarty, który nie jest zniszczony. - spojrzała w moje oczy. Przeszywała mnie swoim zimnym wzrokiem. - Zostawiłaś mnie, a potem sprzedałaś wszystko policji. Sąd obarczył mnie dożywociem, ale ja i tak sobie poradziłam. Nic nie jest mnie w stanie powstrzymać. Zabiłam masę ludzi, by się teraz tutaj znaleźć. - tłumaczyła, nie odrywając ode mnie wzroku. Ja również nie mogłam przestać się patrzyć, bo byłam sparaliżowana. Zaraz mnie zabije. Wiedziałam, że to się dla mnie źle skończy. Jeżeli jej nie pomogę, to ona prędzej, czy później mnie znajdzie i rozprawi ze mną.

czwartek, 25 września 2014

Rozdział 9

Rano miałam wizytę u ginekolog. Wstałam wcześnie, zrobiłam sobie śniadanie i wsiadłam w auto. Wjechałam do centrum Londynu po to, by postać sobie w korkach. Kocham to. Gdy już dojechałam do przychodni, weszłam do środka i poinformowałam o swoim przybyciu. Jakaś pani, zapewne recepcjonistka, powiedziała mi, że gabinet pani McCarthy jest wolny i mogę wejść. Grzecznie zapukałam, następnie otwierając drzwi. Doktorka powitała mnie z ciepłym uśmiechem i poprosiła bym usiadła. Ściągnęłam swoją kurtkę i nerwowo usiadłam na krześle, naprzeciwko niej. Martwię się o dziecko, mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Powiadomiłam jej o przyczynie wizyty, a ta od razu zabrała mnie na badania. Robiłyśmy je jakieś czterdzieści minut, a czekanie na wyniki zajęło kolejną godzinę. Obgryzłam już wszystkie paznokcie wraz ze skórkami, moja warga jest opuchnięta od tej samej czynności. Po kilkudziesięciu minutach wyczekiwań, pani lekarz przyszła z kartką, na której miała wyniki badań. Miałam ochotę jej to wyrwać i sama przeczytać, bo pewnie będzie niepotrzebnie przeciągała.
-Jeśli pani przestanie palić, dziecko powinno urodzić się zdrowe. - jednak nie przeciąga. I dobrze. Ale wiadomość nie była zbytnio pozytywna. A co jeśli nie rzucę swojego nałogu? Zapytałam o to, chodź wiem, że palenie źle wpłynie na rozwój dziecka. - Jest prawie sto procent szans, że będzie miało w przyszłości astmę. Sto, ponieważ, gdyby wcześniej pani wiedziała i rzuciła nikotynę, nie musiałaby się pani o to martwić. - wytłumaczyła i najwyraźniej nie była szczęśliwa z tego. Inne badania nie były złe, więc dostałam receptę na
leki, które w razie skurczów mają łagodzić ból i z powrotem znalazłam się w samochodzie. Udałam się do apteki, a potem do domu. Wysiadłam z auta i otwarłam tylne drzwi, by wyciągnąć siatkę z zakupami. Wyciągnęłam z kieszeni kurtki klucze, by zamknąć Range Rover'a Hazzy. Szperałam w kieszeniach, ale nigdzie nie mogłam znaleźć. Odwróciłam się i ujrzałam w oddali dziewczynę z niebieskimi włosami, opartą o barierkę schodów. Swój wzrok miała skierowany przed siebie. Na chwilę odwróciła głowę w moją stronę. Uśmiechnęła się pod nosem i wypuściła dym z ust. Nie zwracając już uwagi na to, że nie zamknęłam pojazdu mojego męża, wbiegłam do domu i zamknęłam drzwi na wszystkie możliwe zamki. Nie ściągając z siebie ubrań, poszłam do kuchni i na blacie zostawiłam siatkę z lekami. W całym domu było cicho. Nie było nikogo, kto mógłby ją zagłuszyć. Współlokatorzy w pracy, a Harry pewnie wyszedł gdzieś z Alex'em. Moje ciśnienie skoczyło, gdy usłyszałam powolne pukanie do drzwi. Zastygłam wtedy w miejscu. Wiedziałam kto puka, a ja nie wiedziałam co zrobić. Moje serce waliło, jak szalone. Kiedy myślałam, że już sobie poszła, cicho wróciłam do przedpokoju. Stanęłam w półkroku, gdy znów rozległo się pukanie. Kolejna przerwa, tym razem trochę dłuższa, a po niej dzwonek. Kilka razy ktoś zadzwonił, w międzyczasie przyszedł mi sms. Wyciągnęłam telefon ze spodni i odblokowałam wyświetlacz. Otwarłam skrzynkę pocztową i wiadomość od Harry'ego.
"Otwórz, proszę ;)"
Po odczytaniu, od razu im otworzyłam. Ujrzałam mojego męża, trzymającego w jednej ręce Alex'a, a w drugiej czerwoną różę. Przekroczył próg i powitał mnie krótkim buziakiem. Wręczył mi kwiat i rozebrał swoje jesienne ubrania. Zrzucił je również ze swojego bratanka i razem poszliśmy do kuchni.
-Co to jest? - zapytał zaglądając do reklamówki. 
-Moje lekarstwa. - odpowiedziałam krótko, podając małemu kawałek banana, którego mu wcześniej obrałam.
-A właśnie, co z dzieckiem? - dalej zadawał pytania, a ja miałam pustkę w głowie. Cały czas myślałam o sytuacji sprzed paru minut. Moje serce dalej wali, jak oszalałe.
-Wszystko dobrze. - mruknęłam cicho, blado się uśmiechając.
-Jakim dzieckiem? - spytał mały Alex, wcinając owoc.
-Ja i ciocia zostaniemy rodzicami. - wyjaśnił Harry. Pokiwał twierdząco głową. - Tak, jak twoi rodzice, po raz drugi. - miałam ochotę go uderzyć. Rose wczoraj tyle razy prosiła byśmy nic nie mówili jej synkowi, bo czekają na odpowiedni moment, a ten tak po prostu wypalił z tym tekstem. Nie słuchał jej, czy co?
-Będę miał brata?
-Albo siostrę. - odpowiedział loczek. Oddał mu ostatek banana i poszedł sobie, nic nie mówiąc. - Co? - zapytał, gdy zobaczył moje rozzłoszczone spojrzenie.
-Czy ty czasami słuchasz Rosalie? - krzyknęłam szeptem na niego. Pokiwał głową, nie wiedząc o co tak właściwie mi chodzi. - No chyba nie. Cały czas prosiła by nic nie mówić o ciąży, a ty tak po prostu to zignorowałeś!
-Sorry, zapomniałem. - uniósł dłonie w geście poddania się i wyszedł z pomieszczenia. Chyba na początku mówiłam, że nasze małżeństwo nie jest idealne, a z Harry'm się kłócę? Właśnie tak to wygląda. Ja się po nim wdzieram, a on powie "Sorry, zapomniałem" i myśli, że po wszystkim. Westchnęłam zrezygnowana i poszukałam Horan'a. Siedział w salonie na sofie i oglądając swój ulubiony show w telewizji, tulił się do misia, jak najmocniej potrafił. Usiadłam obok i pogłaskałam w główkę, próbując zwrócić jego uwagę. Niestety mały nawet nie drgnął. Zawsze na to reagował, zresztą wystarczyło, że byłam w tym samym pokoju, co on i już miałam całą jego uwagę na sobie. Jest obrażony, a ja to doskonale wiem.
-Alcio... - mówimy tak na niego, gdy się złości, jest mu smutno. Słysząc tą nazwę, tylko mocniej wtulił się w pluszowego misia, którego nazywa Pan Gruszka. - Mały, nie obrażaj się, bo nie ma o co. - próbowałam go jakoś pocieszyć, ale mi nie szło. Pierwszy raz w życiu. Ponowiłam swoje próby kilkakrotnie, lecz nie byłam w stanie. Zostawiłam go samego.


*Oczami Rose*

-Wróciliśmy! - krzyknęliśmy wraz z Niall'em, już od progu. W salonie zastaliśmy Victorię i Alex'a oglądających telewizję. - Jak tam u lekarza? - usiadłam obok blondynki.
-Ok. - mruknęła cicho, nie odwracając wzroku od telewizora. 
-A tobie co się stało? - Nialler dźgnął lekko bok naszego syna. - Ej, odezwij się... - próbował go rozweselić, ale nie odzywał się. Spojrzałam wyczekująco na Vicki.
-Harry powiedział mu, że będzie miał rodzeństwo. - westchnęła i poszła do swojego gabinetu. Przysunęłam się bliżej moich mężczyzn i położyłam dłoń na ramieniu tego mniejszego. Zostawił pana Gruszkę i wszedł na moje kolana, chowając twarz w zagłębieniu szyi. Rozpłakał się, kiedy tuliłam go do siebie. Spojrzałam zdziwiona na Niall'a, ale w sumie mogłam się spodziewać takiej reakcji. Rzadko kiedy małe dziecko cieszy się, że będzie miało brata, lub siostrę.
-Przecież nie ma o co płakać, kochanie. - szepnęłam mu do ucha, próbując uspokoić.
-Właśnie, że jest! - wypowiedział przez płacz.
-Ale o co? - odchylił się trochę ode mnie i otarł swoje policzki z łez.
-Bo mnie zostawicie! Ja nie chcę być sam! - wykrzyczał, po czym ponownie zaczął szlochać. Zaśmialiśmy się cicho wraz z mężem.
-Co ty to za głupoty opowiadasz. Nie zostawimy cię, dalej będziesz naszym oczkiem w głowie. - blondyn wytłumaczył, co uspokoiło go trochę.
-Będziecie mnie kochać? - zapytał pociągając w nosku.
-Oczywiście, że tak! - odpowiedzieliśmy chórem, uśmiechając się do niego ciepło. Odwzajemnił to i przytulił się do nas obu. Skopię dzisiaj tyłek Styles'owi.


***

Po dokładnej rozmowie z moim synkiem o rodzeństwie, zjedliśmy kolację, a Niall ułożył malucha do snu. 
-Harry, do mnie. - zawołałam go, gdy skończył zmywać zaczynia.
-Tak? - przyszedł do salonu. Byliśmy sami, więc swobodnie mogę mu skopać tyłek. 
-Jak mogłeś powiedzieć Alex'woi, że będzie miał rodzeństwo?
-Normalnie. Po co miałbym okłamywać małego? Chyba lepiej żeby dowiedział się teraz, niż jakbyście uświadomili go już po narodzinach.
-Tak, ale powinien dowiedzieć się od nas.
-I o to robisz mi tu całą dyskusję? Wy z Niall'em tłumaczylibyście mu to strasznie długo pewnie od słów "bo gdy rodzice bardzo się kochają chcą mieć dzieci...", a tak to was wyręczyłem i oszczędziłem małemu niepotrzebnej gadki. - popatrzyłam się na niego i co chwilę wymyślałam mu inny sposób śmierci. Ale może i ma racje. Moje przemyślenia przerwała mi Vicki i Niall schodzący z góry.
-To jak, co dziś oglądamy? - spytał się mój mąż, siadając obok mnie na kanapie. Victoria zajęła miejsce na kolanach Harry'ego i włączyła film. W połowie moja przyjaciółka zasnęła, a ja gorzej się poczułam, więc na tym zakończył się nasz wieczór filmowy. Rozeszliśmy się do pokoi i zasnęliśmy.

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 8

Pobiegłam za sanitariuszami, lecz gdy znalazłam się przed drzwiami, zatrzasnęli mi je prosto przed nosem. Próbowałam się tam dostać, niestety na marne. Waliłam pięściami, krzyczałam, a jedyne co uzyskałam, to nie najlepszą opinię wśród ludzi siedzących na krzesłach szpitalnych. Odłożyłam swoje rzeczy na jedno z nich, a na drugim usiadłam. Niecierpliwie wystukiwałam rytm nogą. Kiedy z sali wychodziła jakaś pielęgniarka, zatrzymałam ją prawie siłą. Kobieta odwróciła się do mnie z niemiłym wyrazem twarzy.
-Słucham panią. - odpowiedziała smętnie, jakby miała wszystko gdzieś.
-Co jej jest? - zapytałam z kapką nadziei w głosie.
-Właśnie są robione badania. Proszę spokojnie poczekać. - tak akcentowała ostatnie zdanie, że chyba będzie mi się ono po nocach śniło. Zrezygnowana opadłam z powrotem na krzesło i cierpliwie czekałam. Mijały kolejne minuty, a pielęgniarki wychodziły i wchodziły jak mrówki. Zaraz tutaj nie wytrzymam. Wstałam i już miałam nacisnąć na klamkę, kiedy drzwi się uchyliły, a zza nich wyłonił się jeden z lekarzy, którzy ją zabrali.
-Pani z rodziny? - zapytał łagodnym głosem.
-Tak, szwagierka. - odpowiedziałam zaglądając mu delikatnie przez ramię, by dostrzec Victorię.
-To może pani wejść. - uradowana zabrałam swoje rzeczy i prawie wbiegłam do tej sali. Szybko odnalazłam leżącą na łóżku Vicki, a następnie do niej podeszłam.
-Co się stało? Dlaczego zasłabłaś? - usiadłam na skraju jej łóżka.
-Nie wiem, za chwilę przyniosą wyniki badań. - jej twarz odzyskała może jedną trzecią swojej barwy. Postanowiłam jej nie zamęczać pytaniami, tylko w ciszy czekałyśmy na wyniki. Po około piętnastu minutach przyszedł Liam.
-Cześć, dziewczyny. - przywitał nas z uśmiechem od ucha do ucha. Odwzajemniłyśmy jego gest. - Mam dla was dobrą wiadomość. Znaczy zależy, co na ten temat sądzicie. - powiedział podnosząc jedną z kartek, by spojrzeć na tekst pisany drobnym drukiem. - Z badań krwi wynika, że jesteś w ciąży. - podniósł wzrok na Vicki, która przybrała wyraz zaskoczonej. Jej mina była przezabawna, więc gdy po dłuższym czasie dalej tak wyglądała, zaczęłam się śmiać, a Liam wraz ze mną.
-Ale jak to? To niemożliwe. - otrząsnęła się i zaczęła zaprzeczać.
-Możliwe. Nawet powiem ci, że to już czwarty miesiąc. - chyba pożyczę śliniak od mojego syna, bo zbyt często się opluwam. Jakim cudem? Ona czwarty, ja trzeci, a u żadnej brzucha nie widać. Zapytałam o to. - U ciebie tak po prostu jest. Płud jest mały, nie osiągnął jeszcze dużego rozmiaru. Natomiast u Victorii dziecko układa się pod żebrami, dlatego nie widać zmiany. - wytłumaczył. - Niestety jest zagrożenie złamania żeber, jeżeli dziecko będzie się rozwijało zbyt szybko. - dopowiedział już mniej entuzjastycznie, niż zwykle. Vicki nic nie mówiła, była w szoku. Tylko kiwała głową na znak porozumienia i to tyle. - Może chcesz poznać płeć dziecka? - zapytał po krótkiej chwili.
-Nie, nie teraz. - odpowiedziała, gdy przeanalizowała wszystko dokładnie. Od początku, do końca.
-To w takim razie odsyłam cię do domu, bo nie ma potrzeby byś tutaj przybywała. - odszedł, wcześniej mówiąc byśmy zaczekały na korytarzu. Wstałam z łóżka i spojrzałam na blondynkę. Wyciągnęłam do niej rękę, lecz ta nawet nie drgnęła.
-Vic... - machnęłam jej ręką przed oczami. Otrząsnęła się i spojrzała na mnie. - Wstawaj. - podpowiedziałam jej. Wykonała moje polecenie i razem wyszłyśmy na korytarz. Dostałyśmy wypis od Liam'a, po czym wyszłyśmy przed przychodnię. Wsiadłyśmy do mojego samochodu. Przez całą drogę żadna z nas się nie odzywała. Mam nadzieję, że nie będzie chciała usunąć tego dziecka tak, jak za pierwszym razem.

*Oczami Victorii*

Czwarty miesiąc? Od czterech miesięcy jestem w ciąży i o tym nie wiedziałam? To straszne, bo gdyby mi się coś stało, a tym samym dziecku... Z pierwszego dziecka się nie cieszyłam, a przynajmniej nie na początku. Teraz jestem naprawdę szczęśliwa. Może z zewnątrz tego nie widać, bo zachowuję się jak zombie, ale cieszę się. Rose zaparkowała wzdłuż naszej ulicy. Wysiadłyśmy z auta i prawie biegiem znalazłam się w domu. Zrzuciłam z siebie jesienne buty oraz kurtkę, po czym pobiegłam do salonu. Harry akurat stał na środku pomieszczenia, więc skorzystałam i skoczyłam na niego uradowana. Prawie stracił równowagę, ale utrzymał nas. Swoje dłonie umieścił na moich biodrach, jednocześnie okręcając nas wokół własnej osi.
-A co ty taka rozpromieniona, co? - zapytał kiedy stanął w miejscu. Odchyliłam głowę i spojrzałam w jego zielone tęczówki, które tak bardzo kocham.
-Jestem w ciąży. - odpowiedziałam i mocno się do niego przytuliłam. Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest zaskoczony, ale mimo wszystko się uśmiecha.
-Pff... Nie tylko ty w tym domu jesteś w ciąży. Odwróciłam głowę w bok, by spojrzeć na Rose. Opierała się o framugę i z uśmiechem nam przyglądała. Niall, który do tej pory siedział na kanapie wpatrzony w telewizor, podniósł na nią wzrok. Wpatrywał się w nią jak w pizzę z podwójnymi dodatkami, którą ostatnio zamówiliśmy na kolację.
-Że... że ty też jesteś... w ciąży? - wskazał na nią palcem z niedowierzaniem, jąkając się przy tym. Pokiwała radośnie głową w odpowiedzi. - Aha. - spuentował krótko, odwracając się z powrotem do telewizora. Nie skupiał swojej uwagi na lecącym Show, tylko nad czymś myślał. Gwałtownie się podniósł i pobiegł do swojej żony. Zaczął ją ściskać i całować z radości. Nie wiem, o czym rozmawiali i co robili dalej, ponieważ zwróciłam się do Harry'ego.
-Cieszysz się? - zapytałam, oczekując na odpowiedź. Mam nadzieję, że tak.
-Oczywiście, że tak. - potwierdził moje myśli, przez co szeroko się uśmiechnęłam. Zaplotłam palce w jego brązowe loki i zbliżyłam nasze twarze. Pocałunek był długi i namiętny, czyli taki jaki kocham. On tak dobrze całuje... Zawsze się w nim zatracam. Sprawia, że wszystko dookoła się zatrzymuje. - Może pójdziemy na górę? - mruknął wprost w moje usta. Przytaknęłam. Poczułam, jak mnie poprawia na swoich rękach, a następnie rusza w stronę schodów na górę. W sypialni delikatnie odłożył mnie na łóżko i zaczął swoją serię pocałunków. Od moich ust, przez szyję, dekolt, aż do brzucha. Ucałował sam środek i dodał:
-Już cię kocham. - to było urocze. Wodził swymi dużymi dłoniami po całym moim ciele. - A ile ten maluszek już ma?
-Nie uwierzysz... - zatrzymał swoje ruchy i popatrzył się na mnie.
-No mów.
-Cztery miesiące. - Harry otworzył ze zdziwienia szerzej oczy.
-Ale jak to? Nie powinnaś przytyć, lub przynajmniej trochę nie powinno widać ci brzuszka? 
-Lekarze powiedzieli, że dzidziuś ułożył się pod moimi żebrami, ale nie ma się o co martwić.
- pocałowałam go w usta. Widziałam po jego minie, że nad czymś się intensywnie zastanawia.
-Czekaj, czekaj, jak ty jesteś już w czwartym miesiącu, a przez ten cały czas paliłaś i piłaś, nawet dość sporą ilość alkoholu, to czy z dzieckiem wszystko dobrze. - nagle nabrał poważnej miny i podniósł się do pozycji siedzącej. Trochę się nad tym zastanowiłam i sięgnęłam po telefon. Widziałam, że Hazz patrzy z zaciekawieniem, co ja wyprawiam. Odszukałam w spisie połączeń numeru do mojej ginekolog. Pomimo, że było już dawno po 20, ja i tak do niej zadzwoniłam.
-Dobry wieczór, przepraszam za późną porę, ale ciachałbym się umówić na wizytę. - powiedziałam do telefonu od razu, gdy usłyszałam "witam".
-Mogę dla pani znaleźć wolną chwilę nawet jutro, jeśli jest to bardzo ważne. - usłyszałam głos po drugiej stronie. Uzgodniłyśmy godzinę i nasza rozmowa się skończyła.
-Więc dowiemy się jutro, czy jest wszystko dobrze. - powiedziałam. Byłam bardzo zmartwiona. Już raz poroniłam i nie mam zamiaru tego powróżyć. Poczułam delikatne pocałunki na szyi, a zaraz potem na policzku. Lekko się uśmiechnęłam, gdy poczułam jak Harry ociera nosem o mój.
-Jak myślisz, maluszek powstał tego wieczoru, kiedy byliśmy w klubie i poszliśmy do łazienki? Nie mieliśmy prezerwatywy, a ktoś musiał zaspokoić twoje potrzeby. - uśmiechnął się do mnie. Mimo, że jesteśmy już tak długo razem, zarumieniłam się na samo wspomnienie tej nocy.
-Jeśli już to twoje potrzeby, a po za tym upierałeś się, że masz dobry refleks. Właśnie widać. - zaczął się śmiać, a ja razem z nim. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął serię obściskiwania. Były to pocałunki miękkie i ciepłe. Kiedy przestaliśmy nasze usta były opuchnięte i czerwone. 
-Chodź już spać. - powiedział i przytulił się. Wyłożyłam na niego nogę i oparłam głowę na jego obojczyku. Pocałował mnie ostatni raz w czubek głosy i w tej pozycji zasnęliśmy.