piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 15

Jedenastego dnia grudnia znaleźliśmy się w Irlandii. Mój brat odebrał nas z lotniska i zawiózł do Mullingar, gdzie znajduje się dom rodzinny. Tam czekała na nas Denise i pięcioletni Theo, mój chrześniak. Powitali nas z szerokimi uśmiechami na twarzach, z resztą tak jak zawsze. Kiedy przyjechaliśmy, był wieczór. Mrok zapadał bardzo szybko, a uliczne lampy oświetlały drogę, na którą padał śnieżnobiały puch. Miałem ochotę pójść na spacer. Nie zabrałem ze sobą nikogo, nawet Rose. Musiałem zmierzyć się ze samym sobą. Ostatnimi czasy dzieje się zbyt dużo. Wróciły dawne problemy, kiedy nawet nie rozwiązaliśmy tych teraźniejszych. Na dodatek to przyszło w jednym momencie. Harry zaczął mieć problemy ze wszystkim i z wszystkimi, a na Victorii odbijało się najbardziej. Wróciła morderczyni, która uwzięła się na panią Styles. Moja żona i szwagierka zaszły w ciążę, a to nie jest łatwy czas dla żadnej ze stron. Szczerze, takie wydarzenia nie miały miejsca jakieś cztery lata temu. To wszystko zaczęło się, kiedy poznaliśmy nasze partnerki. Znaczy, tak właściwie to wszystko przydarza się Victorii. Nie mam jej tego za złe. Próbuję jej pomóc tak bardzo, jak tylko umiem. Ale to sprawia, że oddalam się od mojej rodziny. Kłócę się Rosalie częściej niż kiedyś, z Alex'em też nie mam tak dobrych kontaktów, jak może się wydawać. Muszę to naprawić, ponieważ to mnie niszczy. Z resztą nie tylko mnie. Wiem, że każdego z nas to męczy. Nikt nie jest w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Aby go zrzucić, musimy zmienić nasz tryb życia. Najlepiej miejsce. Myślę, że powrót do mojego domu rodzinnego, będzie jednym z najlepszych rozwiązań.
Skończyłem swoje przemyślenia i głęboko odetchnąłem. Odprężyłem się i choć trochę zregenerowałem siły. Spojrzałem na wyświetlacz mojego telefonu i spostrzegłem, że ten spacer nie należy do najkrótszych. Mam również parę nieodebranych połączeń od mojej żony. Ruszyłem się z ławki, a następnie skierowałem w stronę domu.

***

Odłożyłem klucze na stolik w przedpokoju, wcześniej ściągając kurtkę i buty. Odwiesiłem zimowe ubrania, a kiedy się odwróciłem, spostrzegłem we framudze drzwi moją Rosalie. Patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem, co nie wróżyło zbyt dobrze. Podszedłem do niej i mocno przytuliłem.
-Przepraszam, kochanie. - wyszeptałem wprost do jej ucha. Nie gniewa się na mnie, ale wiem, że zadowolona też nie jest.
-Martwiłam się. Wychodzisz po zmroku z domu, a potem nie odbierasz telefonu. - jej głos lekko drżał. Odkąd pamiętam, zawsze tak reagowała.
-Musiałem przywitać się z Irlandią sam na sam. - wytłumaczyłem. Ucałowałem jej policzek, w tym samym momencie chwytając jej drobną dłoń w swoją. Poszliśmy do salonu i usiedliśmy przed kominkiem, obok Greg'a i Denise. Theo i Alex bawili się na dywaniku klockami Lego. Bardzo długo rozmawialiśmy, tematów nigdy nam nie brakuje. Zapewne dlatego, że rzadko kiedy się widujemy. Zazwyczaj właśnie z okazji jakiś świąt, lub uroczystości rodzinnych.
***

Kilka dni przed samą wigilią, dołączyli do nas nasi rodzice. W ten sposób jeszcze bardziej poczuliśmy magię świąt. Mama wraz z tatą zawsze wprowadzają świąteczną atmosferę, którą kocha każdy, bez wyjątku. Panie domu przygotowują dwanaście świątecznych potraw, a ja z bratem zakładamy lampki przed domem. Chyba nie muszę mówić, jak się to skończyło... W każdym bądź razie, kiedy skończyliśmy, lepiliśmy z dzieciakami ogromnego bałwana, którego potem ubraliśmy w czarny kapelusz, kolorowy szalik, twarz powstała z małych kawałków węgla, a nos tradycyjnie powstał z dużej, soczyście pomarańczowej marchwi. Podczas lepienia bałwana, rozegraliśmy bitwę na śnieżki. Skończyliśmy cali mokrzy. Wróciliśmy do domu, a następnie przebraliśmy się w suche ciuchy. Gdy jedzenie było gotowe, zaczęliśmy ubierać choinkę. Każdy dodał coś od siebie, więc drzewko było w tym roku wyjątkowo kolorowe. Dorośli podłożyli prezenty, gdy chłopcy nie patrzyli. Cały dom był udekorowany świątecznymi akcentami. Brakowało mi takich świąt. Owszem, w domu też próbujemy stworzyć taką atmosferę, ale jednak nie jest tak samo, jak tutaj. O wyznaczonej godzinie zebraliśmy się przy stole wigilijnym. Złożyliśmy sobie życzenia, później zasiedliśmy do kolacji, która była niesamowicie smaczna. Powiedział Niall, który zje wszystko, czy dobre, czy też nie. Oglądaliśmy "Kevin sam w domu", jak co roku. To już taka tradycja. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak zadowolony. Spędziłem mnóstwo czasu ze swoją rodziną w przyjemnej atmosferze.
*Oczami Harry'ego*

-Smacznego. - odezwałem się, kiedy wraz z Victorią zasiedliśmy do stołu, by zjeść wigilijną kolację przygotowaną przez nas oboje.
-Smacznego. - powtórzyła cicho. Ostatnimi czasy jest małomówna. Albo śpi, albo robi coś na komputerze. Nie taką Vicki poznałem. Zmieniła się i to bardzo. Może to dziecko? Przez ciążę ma taki zły humor? Tak, wmawiaj sobie, idioto. Jak zwykle musiałem wszystko spierdolić. Przeglądałem oferty mieszkań do wynajęcia w Ameryce, ceny biletów lotniczych i ogólnych informacji na temat życia w Stanach Zjednoczonych. Zostawiłem to na pulpicie i poszedłem do kuchni coś zjeść, kiedy Victoria musiała skorzystać z mojego laptopa i to wszystko zobaczyć. Kolejna awantura, a tak się starałem by jej nie wywołać. Brawo, Styles. Tylko ty tak potrafisz. Próbowałem z nią rozmawiać, lecz wszystko szło na marne. Ona jest nieugięta, zawsze stawia na swoim. Zjedliśmy w ciszy, by przejść do wręczania sobie prezentów. Dostałem od niej średniej wielkości pudełko. Wręczała mi je z wymuszonym uśmiechem, co bardzo mnie zabolało. Odstawiłem je na bok, a sam dałem jej prezent. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy go odpakowała. Dostałem buziaka w usta. Kiedy chciała się odsunąć, chwyciłem ją w talii, by przedłużyć pocałunek. Gdy skończyliśmy się całować, spojrzałem jej w oczy. Zobaczyłem na jej twarzy uśmiech. Tym razem prawdziwy, którego ostatnimi czasy brakuje w tym domu. Tą jakże romantyczną chwilę, przerwał telefon. Wywróciłem zażenowany oczami, kiedy blondynka odeszła, by odebrać połączenie. Usiadłem na kanapie i czekałem, aż skończy rozmawiać.
-Harry... - usiadła obok mnie. - Wyprowadźmy się do Stanów... - powiedziała, patrząc na mnie niepewnie.
*Oczami Victorii*

Podeszłam do stołu, gdzie zostawiłam mój telefon. Podniosłam go i przesunęłam palcem po ekranie, by odebrać połączenie.
-Słucham? - odezwałam się pierwsza.
-Wesołych świąt, pani Styles! - usłyszałam uroczy śmiech mojej przyjaciółki po drugiej stronie słuchawki, co natychmiastowo spowodowało u mnie uniesienie się kącików ust do góry.
-Dziękuję i nawzajem. - odpowiedziałam zadowolona. Dawno nie rozmawiałyśmy.
-Jak święta we własnym domu?
-Dobrze, chodź to gotowanie jest strasznie męczące. - zaśmiałam się, a brunetka wraz ze mną. - A jak święta w Mullingar?
-Jest niesamowicie. Szkoda, że nie ma was z nami.
-Niestety. Ale nadrobimy to kiedy indziej.
-Mam nadzieję. Co jeszcze u ciebie słychać?
-W sumie, to nie jest ciekawie. Znowu pokłóciłam się z Harry'm... - jęknęłam do telefonu, przypominając sobie zeszły tydzień.
-O co tym razem? - dla niej to już nie jest nic nowego, że pokłóciłam się z moim mężem. Można by rzec, że to normalne.
-On znowu myśli o wyprowadzeniu się z Londynu.
-Tak będzie lepiej, Vicki. - odezwała się po chwili ciszy. Jej ton głosu nie był już taki radosny.
-Co? Dlaczego?
-Nie jesteś bezpieczna w Londynie. Musisz się stamtąd wyprowadzić, bo możesz mieć poważne problemy z Suzie. - mówiła bardzo poważnie. Jak nigdy dotąd. Skoro ona tak myśli, to znaczy, że rzeczywiście coś jest nie tak. - To może uratować nie tylko ciebie, ale też Harry'ego i dziecko. - nie pomyślałam o tym, co będzie, gdy urodzi się dziecko. Czy wtedy to ono nie będzie jej celem. - Przemyśl to...

___________________________________________________

Cześć!
Kolejny rozdział za nami. Robi się coraz groźniej ;D
Dziękujemy za prawie 3.000 wyświetleń i za ponad 13.000 wyświetleń na blogu Everything is Possible!
Do następnego, M&W

2 komentarze: