poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 16

*Oczami Victorii, półtora roku później*

Zgodziłam się na wyprowadzkę z Anglii. Harry postanowił, że teraz zamieszkamy West Lake Stevens. Miejscowość ta znajduje się w stanie Washington, jakieś 60 kilometrów od Seattle. Wynajęliśmy niewielki, ale też nie najmniejszy dom. Bardzo przytulny swoją drogą. Mieszkamy tutaj ponad rok i jest dobrze. Suzie nie daje o sobie znać, więc możemy prowadzić normalne życie, o którym marzymy. Mąż, żona, dziecko, piękny dom w pięknej miejscowości.
Dziecko. W marcu, zeszłego roku, urodziła nam się córka. Nazwaliśmy ją Darcy, chodź tak właściwie zrobił to Harry. Teraz ma roczek i jest całym moim światem. Kocham ją ponad wszystko i teraz zdaję sobie sprawę, że nie powinnam się tak bać macierzyństwa. Szybko nauczyła się chodzić, a teraz zaczyna powoli wymawiać pojedyncze słowa. Z urody podobna jest bardziej do mnie, natomiast odziedziczyła po Harry'm kolor oczu i dołeczki w policzkach. Niestety, charakter również ma taki, jak Hazz. Jest dość wybuchowa, łatwo się denerwuje. Jak chce, to potrafi być grzeczną dziewczynką.
***

-Chodź, kochanie. Czas wracać do domu. - wystawiłam dłoń, by mała mogła ją złapać. Jakby od niechcenia chwyciła ją i zaczęła ciężko stąpać w stronę wyjścia. Zawsze tak się kończy spacer na plac zabaw. Westchnęłam rozbawiona, po czym również zaczęłam zmierzać w stronę domu. Kiedy wróciłyśmy, Darcey zajęła się domkiem dla lalek, a ja zaczęłam przygotowywać obiad dla mojego męża, który za niedługo powinien wrócić z pracy. Przygotowałam jego ulubione danie i zasiadłam do stołu, czekając na niego. Piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści minut, godzina, a jego wciąż nie ma. Nie odbiera również moich telefonów. W Londynie stwierdziłabym, że padł mu telefon i stoi w korku. Tam zdarzało się to na co dzień. Natomiast tutaj nie ma korków, to nie jest metropolia. Z około godzinnym spóźnieniem, raczył się pojawić.
-Gdzie ty tyle byłeś? - zapytałam, kiedy usiadł do stołu, wcześniej witając się tylko z naszą córką.
-Musiałem zostać dłużej w pracy. - odpowiedział wymijająco i na tym skończyła się nasza rozmowa. Szybko dokończyłam kolację, a następnie udałam się do naszej sypialni. Wzięłam komórkę do ręki i wykręciłam numer mojej przyjaciółki. Nie trwało to długo, ponieważ mam ją ustawioną na szybkim wybieraniu.
-Halo? - usłyszałam zaspany głos brunetki. Zazwyczaj nie dbam o to, czy u nich jest południe, czy środek nocy. Tylko Rosalie zwraca na to uwagę.
-Cześć, to ja. - przywitałam się.
-Serio, nie masz lepszych godzin na dzwonienie do mnie? Jest czwarta nad ranem! - No tak, lepiej jej nie budzić za wcześnie, bo wtedy nie ma humoru. Ale co mnie to?
-Wybacz, ale ta jest najdogodniejsza. - zaśmiałam się kpiąco.
-Dla ciebie. - mruknęła wkurzona.
-No a dla kogo? - usłyszałam tylko jak prychnęła. - Mniejsza. Co u was słychać?
-Śpimy... - ziewnęła do słuchawki.
-Słyszę. Niall tak bardzo chrapie... - jęknęłam, kiedy chrapanie blondyna rozniosło się po moim uchu. Rose się tylko zaśmiała.
-Wydaje ci się.
-Oczywiście. A tak po za tym, że śpicie?
-Nie uwierzysz, kogo widziałam w weekend...

***

Nie rozmawiałam z nią długo, ponieważ mała Isabella się obudziła i zaczęła płakać. Chyba zapomniałam Wam powiedzieć kim jest Isabella. Otóż, dwa tygodnie od daty urodzenia się Darcy, Rosalie urodziła swoje drugie dziecko, również córkę. Nazwali ją Isabella Pauline Horan. Jest moją chrześnicą. Kochane dziecko, ale to przecież Horan. Zawsze musi coś nawojować. Aczkolwiek, po zakończonej rozmowie, wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Kiedy zasypiałam, Harry'ego nie było przy mnie.

*Oczami Harry'ego*

Ułożyłem mojego małego skarba do spania, a potem sprawdziłem, czy żona śpi. Kiedy się upewniłem, ubrałem płaszcz i wyszedłem z domu. Umówiłem się z kumplem w pobliskim pubie na piwo. Tak, żeby się wyluzować. Poszedłem tam na piechotę, zajęło mi to niecałe dziesięć minut. Kiedy już byłem na miejscu, przywitałem się z John'em. Zamówiliśmy dwa duże kufle piwa, które po chwili mogliśmy sączyć siedząc przy barze. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim co nas otaczało i o tym, co się ostatnio działo. Razem pracujemy i jest moim najbliższym przyjacielem tutaj. Nie znam zbyt wielu ludzi, pomimo tego, że mieszkamy tutaj prawie dwa lata. Nie chcę, by znowu się wydarzyło coś niechcianego, dlatego ograniczam swoje kontakty. Zaszło to tak daleko, że rzadko kiedy rozmawiam z Louis'em, Liam'em, Zayn'em, a nawet Niall'em. To tylko rozmowa, bo o widywaniu się nie ma praktycznie mowy. Ostatni raz widzieliśmy się w święta, kiedy do nas przyjechali. To było tylko kilka dni, więc nie spędziliśmy ze sobą dużo czasu. John zauważył moje rozkojarzenie i machnął mi kilka razy ręką przed oczami. Otrząsnąłem się i spojrzałem na przyjaciela.
-Nad czym tak rozmyślasz? - zaśmiał się, bo gdy się z nim umawiałem, gorzko zaznaczałem, że mamy się wyluzować, a nie skupiać na problemach życia codziennego.
-Nad niczym ważnym. - odpowiedziałem krótko i upiłem łyk piwa z mojego kufla.
-Naprawdę? Bo prawie się rozpłynąłeś. - nie wiem co robiłem w tym czasie i chyba nie chcę wiedzieć. Postanowiłem pozostawić ten temat w spokoju. Dopiłem swoje piwo, ale ja wciąż miałem mało, więc zamówiłem kolejne, a John razem ze mną. Nawet nie wiem, kiedy straciłem nad sobą kontrolę. Około trzeciej w nocy postanowiliśmy wrócić do domu, najwyższa pora. Trochę nam się droga poplątała i znaleźliśmy się w jakimś ciemnym zakamarku miasteczka. Nie wiedziałem, że takie tutaj istnieją. Wydostaliśmy się z nich, lecz to był labirynt pełen niespodzianek. Wszędzie pełno szczurów, porozrzucanych śmieci, puste butelki po piwie oraz ich właściciele owinięci w jakieś stare koce. Przed nami był park, więc postanowiliśmy się nim przejść. Co kilkanaście metrów latarnie oświetlały chodnik, ale z marnym skutkiem, ponieważ to światło niewiele dawało. Spacerowaliśmy non stop, aż nogi zaczęły nas boleć. Usiedliśmy na jednej z ławek, by chwilę odpocząć. Siedzieliśmy w ciszy, która została przerwana zbliżającymi się w naszą stronę krzykami. Była to grupka mężczyzn odziana w ciemne ubrania. Nagle wytrzeźwiałem i zacząłem myśleć. Pociągnąłem John'a do wyjścia, by uniknąć konfliktów.
-Ej, poczekajcie, przyjaciele! - usłyszeliśmy za plecami. To sprawiło, że przyśpieszyliśmy krok. Zaczęli za nami biec. Chciałem ich zgubić poprzez bieganie między drzewami, ale bez skutku. Byli coraz bliżej. W pewnym momencie mój kumpel potknął się o korzeń wyrastający z ziemi. Jego noga tam utknęła, nie mógł wstać. Jeden z tych kolesi podbiegł do niego i uderzył czymś w głowę, przez co stracił przytomność. Pozostali dwaj dalej mnie gonili. Wybiegłem z terenu parku i biegnąc to po chodniku, to po drodze próbowałem ich zgubić. Ostatecznie wbiegłem w uliczkę bez przejazdu. Otaczały nas mury. Odwróciłem się, by zobaczyć jak daleko się znajdują. Akurat tutaj skręcali. Mam przejebane. 
- Myślałeś, że nas zgubisz? - zaśmiał się kpiąco jeden z nich. Nie widziałem ich twarzy, bo było zbyt ciemno, za to widziałem w świetle księżyca delikatny zarys ich postur. Dwaj umięśnieni faceci, pewnie z jakiegoś gangu. Po prostu super. Czy muszą mnie spotykać takie sytuacje? Krok po kroku cofałem się, aż natrafiłem na ścianę. Powoli się do mnie zbliżali. Większy, choć obaj byli pokaźnych rozmiarów, zamachnął się, lecz zdążyłem się odsunąć, przez co uderzył pięścią w ceglany mur. Niestety nie uniknąłem kopnięcia ze strony drugiego. Dostałem w brzuch tak mocno, że zgiąłem się w pół. Następnie dostałem w twarz i wylądowałem na ziemi.Obok mnie były cegły, które pewnie poodpadały z muru. Wziąłem jedną z nich i rzuciłem w ich stronę. Średnio się sprawdzało, bo nie trafiłem ani razu, ale rozpraszało ich to, bo uważali by nie dostać w głowę. W między czasie zdążyłem się podnieść i zdobyć na tyle siły, by odbiec kawałek, a następnie znaleźć coś do obrony. Padło na stary, zardzewiały pręt. Odpierałem nim przez jakiś czas atak. Kiedy odzyskałem w pełni siłę, uderzałem w nich pięściami, kopałem. Jeden wylądował na ziemi, lekko otumaniony. Drugi dostał prosto w twarz, a potem rzuciłem w niego jeszcze niezniszczoną cegłą. Dostał w głowę i zemdlał. Zanim drugi się pozbierał, zerwałem się do ucieczki. Odnalazłem drogę do domu, ale nie mogłem się tak pokazać Victorii. Poszedłem na pobliską stację benzynową, a tam wszedłem do łazienki. Kiedy się zobaczyłem w lustrzanym odbiciu, przeraziłem się. Warga porozcinana w kilku miejscach, zadrapania na całym ciele, siniak pod okiem, ubrania potargane. Przemyłem twarz chłodną wodą, a następnie sięgnąłem do apteczki. Znalazłem tam wodę utlenioną i bandaże. Opatrzyłem swoją twarz i ręce. Ponownie spojrzałem na siebie. Dalej nie wyglądam dobrze. Co ja powiem żonie? Zadowolona nie będzie. Odciągając od siebie te myśli, wyszedłem z toalety i wróciłem do domu. Najciszej jak tylko potrafiłem, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Ściągnąłem z siebie ubrania, zostałem tylko w bokserkach. Zaniosłem je na górę, a sam poszedłem wziąć prysznic. Kiedy się odświeżyłem, zabrałem ze sobą koc i z powrotem udałem na dół. Postanowiłem przespać się na kanapie.
***

-Harry... Hazz... - poczułem, jak delikatne dłonie głaszczą mnie po twarzy. Uchyliłem jedno oko, ale szybko je zamknąłem, gdy światło słoneczne się do niego dostało. Przetarłem twarz ręką, lecz to był zły pomysł. Wszystkie obrażenia zaczęły mnie piec. Syknąłem z bólu, mrużąc oczy jeszcze bardziej. Kiedy przestało szczypać, a moje oczy się przyzwyczaiły do światła, spojrzałem na blondynkę. Jej twarz wyrażała wszystko, nie potrzebne mi były słowa. Była przerażona i zmartwiona. - Może mi to wyjaśnisz? - zapytała spoglądając na rany.

__________________________________________________________

Cześć!
Chyba nie ma sensu się tłumaczyć, dlaczego nie było rozdziału przez ostatnie dwa miesiące.
My nie mamy już pomysłów, ale podejrzewamy, że osoby czytające to (Są jeszcze takie?) mają ich mnóstwo. I tutaj kierujemy do Was prośbę. Piszcie w komentarzach co mogłoby się pojawić w najbliższym czasie i co chcielibyście przeczytać. Liczymy na Was!

M&W